wiadomości frankowicze Wyróżnione

Pozwanie banku czy ugoda co bardziej opłaca się zrobić z kredytem CHF w 2023 r?

Kampania banków zachęcająca do podpisywania ugód frankowych nabiera tempa. Jak na razie wysiłki kredytodawców przynoszą mizerny efekt, więc banki są zmuszone uatrakcyjniać swoje oferty, kusząc frankowiczów coraz to nowymi „korzyściami”. Marketing banków w tym względzie już dawno wyszedł poza ramy bezpośredniego kontaktu z klientami, obecnie walka o zainteresowanie trwa już w wiodących portalach branżowych; rękami redaktorów banki próbują uwiarygodnić atrakcyjność swoich propozycji. Frankowicze muszą być czujni – najbliższe miesiące prawdopodobnie przyniosą prawdziwy wysyp różnych tekstów porównujących ugodę do unieważnienia umowy, których celem będzie wykazanie, że polubowne dogadanie się z bankiem nie jest takie złe, jak malują je prawnicy. Czy rzeczywiście konwersja kredytu na złotówki może przynieść kredytobiorcy profity?

Frankowiczu, uważaj! W mediach trwa polowanie na Twoje pieniądze

Kredytobiorcy frankowi to specyficzna grupa klientów. W dużej mierze składa się na nią polska klasa średnia oraz osoby do niej aspirujące, które z domu wyniosły odpowiedni etos pracy i z reguły nie chcą od nikogo nic za darmo. Stosunkowo łatwo jest przekonać tych klientów do rezygnowania ze swoich roszczeń, posługując się argumentem, że korzyści, o które walczą, są im nienależne.

Sektor bankowy stosował tę technikę manipulacji na początkowym etapie sporu ze środowiskiem frankowym, gdy orzecznictwo było jeszcze wyraźnie sprzyjające kredytodawcom. Wówczas mało kto decydował się na sądowe zakwestionowanie umowy, wielu kredytobiorców pokornie spłacało coraz wyższe raty, godząc się z tym, że jest to konsekwencja niezrozumienia warunków kredytu waloryzowanego kursem waluty obcej.

Dopiero działania prawników i edukacja społeczeństwa w zakresie praw konsumenckich sprawiły, że kredytobiorcy uwierzyli nie tylko w siebie, ale i swoje racje, zaczęli też rozumieć, że w tzw. procederze frankowym są ofiarami, a nie cwaniakami, jak to próbuje im się wmówić, którzy liczą na łatwy pieniądz. Zmiana nastawienia do frankowiczów jest widoczna w społeczeństwie, a liczba pozwów przeciwko bankom systematycznie rośnie (tylko do Wydziału Frankowego w Warszawie wpływa po 2000 nowych powództw miesięcznie).

Co więcej, kredytobiorcy mają obecnie w sądach zdecydowaną przewagę, wygrywają ok. 98 proc. spraw, w których przedmiotem sporu jest umowa kredytowa waloryzowana kursem CHF. Jest to efekt dostosowania się krajowych sądów do unijnego orzecznictwa, w tym postanowień dyrektywy 93/13/EWG i wyroku TSUE z 3 października 2019 roku.

Trwa kampania medialna zachęcająca kredytobiorców do podpisywania ugód

Banki już wiedzą, że nie zaszczepią w kredytobiorcach poczucia winy za niezrozumienie mechanizmu waloryzacji ani też nie zastraszą ich kontrpozwami. A ponieważ bardzo chcą zatrzymać pieniądze, które przez kilkanaście lat pobierały od kredytobiorców, są zmuszone z nimi negocjować.

Robią to więc jak zwykle w swoim stylu – proponując fikcyjne korzyści i oferty z gwiazdką, w których ewentualne ryzyka są skutecznie maskowane bankowym żargonem. A ponieważ kredytobiorcy nie ufają już bankom ani na jotę, instytucje te postanowiły uczynić żyrantami swoich obietnic część środowiska dziennikarskiego.

Na łamach portali finansowych pojawia się coraz więcej artykułów w mniej lub bardziej zawoalowany sposób promujących ugody frankowe. Ponieważ nie sposób obronić propozycje banków, które są dla konsumentów jawnie niekorzystne, część redaktorów próbuje więc odwoływać się do sumienia kredytobiorców, wskazując, że potencjalne masowe unieważnianie umów może negatywnie wpłynąć na sektor bankowy w Polsce.

Ugoda jest więc bardziej „przyjaznym” rozwiązaniem, rzekomo nie tylko dla sektora bankowego, ale i dla ogółu społeczeństwa, które jest beneficjentem produktów finansowych. Krótko mówiąc, kredytobiorcy mają przymknąć oko na to, że sektor bankowy w Polsce opierał się przez lata na abuzywnych mechanizmach, a jego przedstawiciele po dziś dzień nie wyciągnęli nauki ze swojego postępowania. Dowodem tego jest m.in. sposób, w jaki o potencjalnym ryzyku zmiennego oprocentowania informowali swoich kredytobiorców w umowach opartych o WIBOR.

Ugoda frankowa, czyli jak złapać kredytobiorcę w sieć WIBOR-u

Promując ugody frankowe, banki (i część środowiska dziennikarskiego!) przekonują, że konwersja kredytu z CHF na PLN pozwoli kredytobiorcy uwolnić się od ryzyka walutowego i w szybki oraz bezproblemowy sposób dokonać zmian w pierwotnej umowie. Bez pozwu sądowego, wieloletniego procesu i kosztów związanych z obsługą prawną (o tym, że koszty postępowania sądowego pokrywa strona przegrana, którą w 98 proc. przypadków jest bank, zaś strona wygrana ma prawo do zwrotu kosztów zastępstwa procesowego, już się nie wspomina). Jak zatem prezentują się te słynne już ugody frankowe?

Ugoda z bankiem to nic innego, jak konwersja kredytu na złotówki i zmiana stawki oprocentowania. Komisja Nadzoru Finansowego w swojej rekomendacji wydanej bankom wskazuje, że taki kredyt powinien być przeliczony od nowa, tak jakby od początku był zobowiązaniem złotówkowym.

Jeśli kredytobiorca zaciągał kredyt w lipcu 2008 roku, gdy kurs franka wynosił mniej niż 2 zł, to wskutek wzrostu wartości helweckiej waluty jego saldo zadłużenia zwiększyło się na przestrzeni lat o ponad 100 proc. W wyniku przeliczenia zobowiązania na PLN okaże się najprawdopodobniej, że klient nadpłacił część rat kapitałowo-odsetkowych, co zmniejszy mu pozostałą do spłaty kwotę kapitału. Bank otrzymuje w ten sposób realne korzyści:

  • umowa zostaje utrzymana w mocy, choć na zmienionych warunkach
  • klient zrzeka się jakichkolwiek roszczeń względem banku z tytułu abuzywnych zapisów w pierwotnej umowie
  • bank redukuje toksyczny portfel kredytów frankowych, co zmniejsza ryzyko finansowe związane z tą grupą produktów
  • kredytobiorca dalej spłaca swój kredyt, którego oprocentowanie rośnie, ponieważ zmieniła się jego stawka – od momentu konwersji kredytobiorcę obowiązuje WIBOR, nie SARON.

Co w takim razie zyskuje kredytobiorca? Jego korzyść jest iluzoryczna, jest nią wyeliminowanie z umowy ryzyka kursowego i umorzenie części kapitału, wynikające nie z dobroci serca banku, a z tego, że kredytobiorca nadpłacił mu ogromną kwotę tytułem zawyżonych rat kapitałowo-odsetkowych, których wysokością bank mógł manipulować, stosując własne tabele walutowe, kształtowane w oderwaniu od rynkowych realiów.

Niektóre banki (np. mBank, Millennium Bank) widzą już, że kredytobiorcy niechętnie chcą wchodzić w mariaż z WIBOR-em, który okazał się absolutnie nieprzewidywalny, a ryzyko z nim związane – potencjalnie nieograniczone. Dlatego zaczynają proponować czasowo stałą stawkę oprocentowania w wysokości 4,99 proc. (RRSO wynosi wówczas ponad 7 proc.). Oferta jest zatem korzystniejsza niż rynkowa (przeciętne oprocentowanie kredytu hipotecznego to już ponad 9 proc.), ale jeśli spojrzy się na dane historyczne, nietrudno zauważyć, że średnie oprocentowanie było w ostatnich latach znacznie niższe niż 4,99 proc.

NBP już zapowiedział, że spodziewa się zrealizowania celu inflacyjnego do 2025 roku, co jest jednoznaczne z deklaracją, że instytucja ta w perspektywie kilkunastu najbliższych miesięcy planuje zacząć obniżać stopy procentowe (o ile oczywiście po drodze nie wydarzy się nic niespodziewanego, jak np. pogłębienie kryzysu na rynku surowców energetycznych czy wejście wojny w Ukrainie w nowy etap). Kredytobiorcom nie opłaca się więc przechodzić na stałe oprocentowanie w stawce proponowanej przez mBank czy Millennium, gdy obecnie ich kredyty są oprocentowane dużo niższą stawką.

W wielu przypadkach różnica w oprocentowaniu okazuje się tak duża, że w ostatecznym rozrachunku kredytobiorca, godząc się na ugodę z bankiem, nie tylko nic na tym nie zyskuje, ale może nawet stracić od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych! Wynika to z tego, że wyższe oprocentowanie to większa rata kapitałowo-odsetkowa i wyższe koszty obsługi kredytu, które mogą „zjeść” proponowane przez bank korzyści wynikające z częściowego umorzenia salda kapitału.

Dla porównania unieważniając swoją umowę, kredytobiorca odzyska od banku wszystkie środki, które nadpłacił ponad pożyczoną kwotę. Jeśli zaś kredytobiorcy nie udało się jeszcze spłacić nominalnej wartości kredytu (którą bank udostępnił mu w złotówkach), wówczas musi się rozliczyć z kredytodawcą wyłącznie z różnicy pomiędzy dotychczasową wartością spełnionych świadczeń a kapitałem kredytu. Nie można również nie wspomnieć o potencjalnych korzyściach dodatkowych, czyli możliwości roszczenia o ustawowe odsetki za zwłokę (które zwykle liczy się od momentu złożenia pozwu), a także wyeliminowaniu umowy z obrotu prawnego, czego logiczną konsekwencją jest wykreślenie hipoteki z księgi wieczystej.

Click to rate this post!
[Total: 1 Average: 5]

Frankowicz

Poznaj najnowsze informacje ważne dla frankowiczów. Opinie wyrażone w tekście wyrażają osobiste poglądy autora

Dodaj Opinie

Kliknij tutaj, aby opublikować komentarz