Sankcja Kredytu Darmowego Wiadomości

Sankcja Kredytu Darmowego ZAGROŻONA! Wyrok TSUE zamknie biznes warty miliardy

Wyobraźmy sobie kredytobiorcę, który dowiaduje się, że zamiast spłacać odsetki i prowizje, może zmusić bank, by jego kredyt stał się… darmowy. Brzmi jak finansowe eldorado? Dla tysięcy Polaków to rzeczywistość ostatnich lat, a dla niektórych przedsiębiorczych firm – dosłowna żyła złota. Sankcja kredytu darmowego (SKD) to przewidziane prawem narzędzie pozwalające konsumentowi spłacić tylko pożyczony kapitał, bez żadnych odsetek czy opłat, jeśli bank naruszył przepisy przy udzielaniu kredytu. Innymi słowy, kredytobiorca zyskuje prawo do kredytu bez kosztów, a to, co już wpłacił ponad kapitał, powinno zostać mu zwrócone. Dla wielu klientów oznacza to realną ulgę finansową – średnio mogą odzyskać kilkanaście tysięcy złotych, a rekordziści nawet po 100 tys. zł. Nic dziwnego, że korzystających z SKD szybko przybywa. Już tysiące spraw opartych o to uprawnienie trafiły do sądów, tworząc nową falę pozwów zalewającą wymiar sprawiedliwości.

Lawina pozwów i „eldorado” parakancelarii

Ta lawina pozwów ma jednak dwóch autorów. Z jednej strony stoją sami kredytobiorcy, coraz bardziej świadomi swoich praw i zdeterminowani walczyć z nieuczciwymi praktykami banków. Z drugiej – pojawili się gracze, którzy zwietrzyli w tym interes. W sukurs konsumentom ruszyły firmy odszkodowawcze i tzw. parakancelarie – podmioty niebędące kancelariami adwokackimi, często działające na granicy prawa i etyki. Odkupują one od klientów ich roszczenia z tytułu darmowego kredytu i hurtem pozywają banki już we własnym imieniu. W ostatnich latach polskie sądy mierzą się z takimi sprawami na niespotykaną skalę – i co istotne, znaczna część pozwów w tych sprawach trafia do sądów nie od samych konsumentów, lecz właśnie od firm odszkodowawczych i parakancelarii, powołujących się na zawarte uprzednio z konsumentami umowy cesji wierzytelności.

Rozwinął się w ten sposób masowy obrót roszczeniami konsumenckimi – intratny biznes dla pośredników, choć dla banków prawdziwy koszmar finansowy. Nic dziwnego, że zjawisko to bywa określane mianem „eldorado” dla parakancelarii, bo pozwalało im czerpać zyski niemal hurtowo. Teraz jednak nad tym eldorado zbierają się czarne chmury – najnowsza opinia rzecznika generalnego TSUE sugeruje, że dotychczasowy model może zostać wywrócony do góry nogami.

Opinia rzecznika TSUE – sedno i znaczenie

W kwietniu 2025 r. oczy zainteresowanych skierowały się na Luksemburg. Rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości UE (Laila Medina) wydała właśnie opinię w sprawie pytania polskiego sądu dotyczącego sankcji kredytu darmowego. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, zmagający się ze sprawą spółki Zwrotybankowe.pl przeciwko bankowi PKO BP, nabrał bowiem wątpliwości co do legalności biznesu polegającego na skupowaniu roszczeń od klientów. Zadał on TSUE dwa kluczowe pytania (sygn. C-80/24):

  • czy dyrektywa o kredycie konsumenckim dopuszcza przeniesienie przez konsumenta uprawnień z tytułu sankcji kredytu darmowego na podmiot trzeci, który konsumentem nie jest?
  • czy dyrektywa o nieuczciwych warunkach w umowach konsumenckich zobowiązuje sąd do zbadania z urzędu (tj. z własnej inicjatywy) umowy cesji takiego roszczenia?

Odpowiedzi udzielone przez rzecznika generalnego mogą zadecydować o być albo nie być całego biznesu „darmowych kredytów”. Rzecznik Medina 30 kwietnia 2025 r. przedstawiła swą opinię – co istotne, odpowiedziała jedynie na drugie z powyższych pytań. Uznała ona, że sąd krajowy rozpatrujący sprawę z powództwa firmy, która odkupiła roszczenie od konsumenta, nie ma obowiązku z urzędu badać uczciwości umowy cesji. Jak stwierdzono w opinii: „sąd krajowy nie jest zobowiązany do zbadania z urzędu nieuczciwego charakteru warunków umowy cesji zawartej między konsumentem a spółką handlową będącą cesjonariuszem (…)”. Mówiąc prościej – sędzia nie musi sam z siebie kontrolować umowy sprzedaży roszczenia, bo formalnie nie ona jest przedmiotem sporu z bankiem.

Czy to oznacza zielone światło dla parakancelarii? Niekoniecznie. Rzeczniczka TSUE dodała w swojej opinii ważne zastrzeżenie: sąd może skorzystać z możliwości przewidzianych w krajowym prawie, by poinformować konsumenta o toczącym się postępowaniu oraz potencjalnej nieuczciwości zapisów w umowie cesji – i co ważne, takie działania nie mogą rodzić negatywnych konsekwencji dla konsumenta. Innymi słowy, jeśli firma skupująca dług pozwała bank, sąd może sygnalizować klientowi, że być może umowa sprzedaży jego roszczenia jest wadliwa, ale nie powinno to odbić się na jego sytuacji.

Natomiast na pierwsze pytanie – czy w ogóle wolno sprzedawać roszczenia z tytułu SKD podmiotom trzecim – Medina odmówiła odpowiedzi. Nie wskazała, czy prawo UE pozwala czy zabrania takich cesji, pozostawiając ten dylemat samemu Trybunałowi. To znaczące przemilczenie: być może rzeczniczka uznała, że kwestia ta wykracza poza zakres unijnej dyrektywy albo że nie była niezbędna do rozstrzygnięcia sprawy.

W rezultacie wciąż nie wiemy, czy TSUE uzna handel roszczeniami za dopuszczalny, czy może dopatrzy się w nim obejścia przepisów prokonsumenckich – na tę odpowiedź musimy poczekać do ostatecznego wyroku. Warto przy tym zauważyć, że TSUE nieraz zajmował się sprawami konsumenckimi, mimo że po stronie konsumenta formalnie występowała firma, która odkupiła roszczenie – przykładem może być głośna sprawa Lexitor, w której spółka przejęła wierzytelność od klienta banku. Dotychczas więc sam fakt cesji nie zniechęcał Trybunału do chronienia praw konsumenta.

Co istotne, opinia rzecznika generalnego nie jest prawnie wiążąca dla sędziów TSUE. Stanowi raczej sugestię kierunku orzeczenia, którą Trybunał często podziela – ale zdarza się, że finalny wyrok idzie inną drogą. W tym wypadku banki liczą na odmienny finał, a firmy skupujące roszczenia trzymają kciuki, by sąd podzielił wyrozumiałość rzecznika dla ich umów. Niezależnie od tego, opinia Mediny już teraz nadała ton dyskusji i sygnalizuje, czego można się spodziewać.

Jeżeli TSUE pójdzie za jej głosem, sądy nie będą z urzędu wyłapywać wad cesji, ale też nie przekreśli to dalszej walki o konsumenta innymi metodami. Jeśli zaś Trybunał zaskoczy i uzna same cesje za niedopuszczalne – będzie to trzęsienie ziemi, które momentalnie zakończy proceder masowego pozywania banków przez wyspecjalizowane firmy i zapewne doprowadzi wiele z nich do bankructwa. Jedno jest pewne: stawka jest wysoka, a rynek czeka na wyrok TSUE z ogromnym napięciem.

Konsekwencje dla banków – ulga czy nowe wyzwania?

Banki, będące pozwanymi w tych sporach, od początku patrzyły na roszczenia SKD z rosnącym niepokojem. Perspektywa masowego unieważniania odsetek i prowizji oznaczała dla nich poważne straty finansowe. Przed Trybunałem liczyły więc na korzystne rozstrzygnięcie – najlepiej takie, które ukróci falę pozwów. Gdyby TSUE uznał, że prawo Unii zabrania sprzedawania roszczeń z tytułu darmowego kredytu firmom windykacyjnym, banki odetchnęłyby z ulgą.

Jeszcze lepiej dla nich, gdyby sądy musiały automatycznie badać umowy cesji i odrzucać sprawy wszczynane na podstawie wadliwych umów – to mocno utrudniłoby życie parakancelariom. Opinia rzecznika TSUE nie spełniła jednak tych oczekiwań. Medina nie zakwestionowała wprost samej cesji, a sądom odmówiła obowiązku jej badania z urzędu. Na pierwszy rzut oka wydaje się to porażką banków – ale czy na pewno?

W praktyce banki nadal mają narzędzia obrony. Rzecznik generalny zaznaczyła brak automatyzmu, ale nie zamknęła drogi do kontroli umowy cesji w ogóle. Jak podkreśla Katarzyna Urbańska, dyrektorka zespołu prawnego Związku Banków Polskich, z opinii wynika, że sądy wciąż mogą badać umowę cesji – tyle że na wniosek strony, czyli np. banku. „Pomimo iż rzecznik generalny nie stwierdził obowiązku badania umowy cesji z urzędu, to taka umowa (…) powinna być badana przez sąd na zarzut strony postępowania. Oznacza to, że sąd będzie musiał przeanalizować umowę cesji, tj. zweryfikować, czy nie zawiera postanowień niedozwolonych” – wyjaśnia Urbańska.

Innymi słowy, bank pozwany przez firmę skupującą wierzytelności może podnieść zarzut, że umowa cesji jest nieuczciwa dla konsumenta, i wtedy sąd będzie zobowiązany ją zweryfikować.

To cenna wskazówka dla strategii banków. Już teraz ich prawnicy w wielu sprawach kwestionują ważność cesji – teraz jednak mają w ręku argument, że działają w imię ochrony konsumenta (czyli zgodnie z duchem dyrektywy). Można się spodziewać, że banki zaostrzą kontrole takich umów, żądając ujawnienia wszystkich ich zapisów i okoliczności. Na celowniku znajdą się szczególnie załączniki do umów cesji, w których – często ukryte są kluczowe informacje, np. ile konsument otrzymał za sprzedane roszczenie. Obecnie załączniki te są „ukrywane” przed sądem przez firmy odszkodowawcze (parakancelarie), ale po opinii TSUE takie praktyki mogą już nie przejść. Banki zapewne będą domagać się ich ujawnienia i jeśli okaże się, że klient otrzymał symboliczne kwoty czy w umowie czają się klauzule abuzywne – wykorzystają to do podważenia pozwu.

Konsekwencje finansowe dla sektora bankowego wciąż jednak wiszą nad głową. Jeżeli finalny wyrok TSUE podtrzyma uprawnienia konsumentów do SKD i nie zablokuje cesji, fala pozwów zapewne nie ustanie. Każdy korzystny dla kredytobiorcy wyrok to dla banku utrata zarobku z odsetek i prowizji oraz konieczność zwrotu pobranych kwot – przeciętnie kilkunastu tysięcy złotych, a bywa że dziesiątek lub setek tysięcy.

Przy masowej skali (mowa o tysiącach toczących się i potencjalnych spraw) robi się z tego poważna suma, liczona w setkach milionów złotych. Banki już sygnalizują, że lawina roszczeń SKD może stać się dla nich drugim „frankowym” problemem – porównywalnym do kryzysu wokół kredytów we frankach szwajcarskich. Nie dziwi więc, że starają się zniechęcać klientów do korzystania z tego mechanizmu i aktywnie występować przeciw parakancelariom.

W dłuższej perspektywie banki upatrują ratunku nie tylko w salach sądowych, ale też w działaniach systemowych. Związek Banków Polskich uważa, że opinie TSUE powinny doprowadzić do ukrócenia procederu masowego handlu roszczeniami przez firmy żerujące na SKD. „Ochrona konsumencka ma bowiem służyć konsumentom, a nie powodować, że konsument jest jedynie instrumentem do osiągania zysków przez firmy odszkodowawcze (parakancelarie)” – podkreśla Urbańska.

Innymi słowy, banki apelują o przywrócenie pierwotnego sensu prawa konsumenckiego – żeby służyło klientom banków, a nie pośrednikom. Można spodziewać się, że sektor bankowy będzie naciskał na prawodawców o wprowadzenie regulacji ograniczających „eldorado” parakancelarii i przywracających bardziej bezpośrednią relację na linii bank-klient. Być może paradoksalnie właśnie banki, które same zostały przyłapane na uchybieniach wobec klientów, przyczynią się do ustanowienia nowych reguł chroniących tychże klientów przed kolejnym nadużyciem – tyle że ze strony podmiotów trzecich.

Konsekwencje dla kancelarii prawnych – profesjonalizacja rynku

A co ta sytuacja oznacza dla profesjonalnych kancelarii adwokackich i radcowskich? Dotychczas rynek roszczeń z kredytów konsumenckich w dużej mierze omijał tradycyjnych prawników – dominowały na nim parakancelarie, często zakładane przez osoby bez uprawnień radcy czy adwokata (choć nierzadko zatrudniające prawników w tle). Dla wielu kancelarii było to frustrujące zjawisko: firmy windykacyjne działały poza jakimkolwiek nadzorem prawnym czy korporacyjnym, podczas gdy adwokatów i radców prawnych obowiązują surowe normy etyczne i kontrola samorządu zawodowego.

Parakancelarie mogły pozwolić sobie na agresywny marketing i obietnice bez pokrycia, podczas gdy profesjonalni prawnicy podlegają ograniczeniom w reklamie i odpowiedzialności dyscyplinarnej. Taka nierówna konkurencja budziła zrozumiałe napięcia.

Jeżeli jednak nastąpi ukrócenie dzikiego obrotu roszczeniami, kancelarie prawne mogą wiele zyskać. Wydaje się niemal pewne, że popyt na usługi prawników w sprawach SKD wzrośnie, jeśli konsumenci stracą łatwą możliwość „sprzedania” sprawy firmie odszkodowawczej. Już teraz wielu mecenasów wyspecjalizowanych w sprawach frankowych zastanawia się nad wejściem w segment kredytów konsumenckich, widząc rosnącą skalę problemu i potencjalnych klientów. Profesjonalizacja rynku może przynieść pozytywne skutki dla klientów: zamiast sprzedawać roszczenie za ułamek wartości, kredytobiorca będzie mógł zawrzeć z prawnikiem umowę o zastępstwo procesowe na przejrzystych zasadach – np. umawiając się na wynagrodzenie w formie success fee (prowizji od wygranej) czy ryczałtu. Dzięki temu konsument zachowa kontrolę nad swoją sprawą i pełnię praw do odzyskanych kwot, a jednocześnie skorzysta z fachowej pomocy podmiotu zaufania publicznego.

Dla samych kancelarii to szansa na nowy obszar praktyki i poszerzenie bazy klientów. Dotąd wiele renomowanych kancelarii nie angażowało się w sprawy drobniejszych kredytów konsumenckich, zostawiając je niszowym firmom. Teraz może się to zmienić – i to z korzyścią dla rynku. Wejście adwokatów i radców na większą skalę oznacza, że spory będą prowadzone przez osoby związane tajemnicą zawodową, ubezpieczone od odpowiedzialności i poddane zasadom etyki, co zwiększa bezpieczeństwo konsumentów. Co więcej, prawnicy ci mogą wywrzeć presję na banki w sposób bardziej instytucjonalny – np. składając pozwy zbiorowe czy angażując Rzecznika Finansowego – zamiast polegać tylko na rozproszonych indywidualnych procesach.

Oczywiście, dla kancelarii prawnych wiąże się to też z koniecznością konkurowania na nowym polu. By przyciągnąć klientów, być może będą musiały zaproponować bardziej przystępne finansowo warunki współpracy (skoro do tej pory klienci woleli „oddać sprawę” parakancelarii w zamian za święty spokój). Można jednak założyć, że przejrzystość umów z prawnikami i ich reputacja staną się poważnym atutem. Społeczne nagłośnienie nieetycznych praktyk parakancelarii może sprawić, że klienci będą ostrożniejsi i chętniej zwrócą się po pomoc do adwokata z uprawnieniami, niż do „doradcy” z ulotki. Bilans dla profesjonalnych kancelarii zapowiada się więc obiecująco: więcej spraw do prowadzenia, wyrównane warunki gry i poprawa wizerunku całej branży, jeśli uda się uporządkować ten segment rynku.

Konsekwencje dla parakancelarii – koniec złotego interesu?

Dla parakancelarii i firm masowo pozywających banki opinia rzecznika TSUE to sygnał alarmowy. Dotychczas ich model opierał się na prostym założeniu: kupujemy od konsumenta roszczenie za niewielki procent jego wartości, potem wygrywamy z bankiem pełną kwotę i inkasujemy różnicę. W warunkach, gdy sądy masowo zasądzają na rzecz konsumentów zwrot wszystkich kosztów kredytu, a prawo nie ograniczało obrotu wierzytelnościami – było to niemal jak drukowanie pieniędzy. Teraz jednak widać, że ten model jest zagrożony.

Po pierwsze, opinia TSUE zapala ostrzegawcze światło. Co prawda rzeczniczka nie podważyła samej możliwości cesji, ale jasno wskazała, że sąd może przyglądać się takim umowom, jeśli tylko bank zgłosi zastrzeżenia. To oznacza, że parakancelarie nie mogą już liczyć na chowanie niewygodnych zapisów do szuflady – ich umowy z klientami znajdą się pod lupą. Będą musiały wykazać, że działają uczciwie: informują konsumenta o wszystkich konsekwencjach, nie zaniżają nadmiernie jego wynagrodzenia za przeniesienie prawa i nie każą podpisywać mu umów naszpikowanych paragrafami drobnym druczkiem. Krótko mówiąc, skończy się być może pewna samowolka, a zacznie – przymus bardziej transparentnego działania.

Po drugie, w powietrzu wiszą zmiany legislacyjne, które mogą wręcz uderzyć w fundament ich biznesu. Przedstawiciele sektora bankowego już otwarcie mówią o potrzebie ustawowego uregulowania działalności tych firm. Skoro parakancelarie, w odróżnieniu od adwokatów i radców prawnych, pozostają poza jakimkolwiek nadzorem i regulacjami, pojawiają się pomysły, by to zmienić. Być może ustawodawca wprowadzi obowiązek licencji czy wpisu do rejestru dla podmiotów skupujących roszczenia, ograniczy dozwolone prowizje lub nakaże spełniać określone standardy informowania klientów. Dla wielu takich firm mogłoby to oznaczać konieczność przebudowy modelu działalności – albo dostosują się do nowych wymogów (co może zmniejszyć ich zyski), albo zostaną zmuszone do zakończenia działalności w dotychczasowej formie.

Po trzecie, wizerunek tych podmiotów zaczyna poważnie cierpieć. Dotąd parakancelarie reklamowały się jako wybawcy klientów od złych banków, tymczasem coraz głośniej słychać, że same nie są bez winy. Zarzuca się im, że agresywnie namawiają konsumentów do odstępowania roszczeń za ułamek wartości, a następnie traktują ich prawa jako paliwo dla własnych zysków. ZBP wprost wskazuje, że dziś konsument bywa dla nich tylko instrumentem do zarabiania pieniędzy. Taka opinia przebija się do mediów, a to może zniechęcić potencjalnych klientów. Jeśli kredytobiorcy uświadomią sobie, że sami mogliby odzyskać z banku np. 20 tys. zł, a sprzedając sprawę „po cichu” dostaną tylko 5 tys. – mogą dwa razy zastanowić się, zanim podpiszą umowę z firmą z ulotki. Innymi słowy, parakancelarie tracą aureolę bezinteresownych wybawców, a zaczynają być postrzegane jak kolejni gracze nastawieni na zysk kosztem nie do końca świadomego klienta.

Oczywiście same firmy windykacyjne odpierają zarzuty. Twierdzą, że problem nadmiernych kosztów kredytów jest realny i to banki ponoszą winę, łamiąc prawo – one zaś tylko pomagają konsumentom dochodzić sprawiedliwości. Ich zdaniem mówienie o „sztucznie wykreowanych” roszczeniach to retoryka banków obawiających się efektu kuli śnieżnej.

Trzeba przyznać, że w wielu przypadkach to właśnie aktywność parakancelarii umożliwiła zwykłym ludziom skuteczne wygranie z potężnymi instytucjami finansowymi – ludzie, którzy nigdy nie poszliby do sądu na własną rękę, dzięki nim odzyskali pieniądze. Ten argument będzie zapewne podnoszony w obronie ich działalności. Jednak nawet jeśli idea pomocy konsumentom jest słuszna, to forma tej pomocy budzi zastrzeżenia. Dlatego trudno się dziwić, że model „skupuj i pozywaj” może niedługo przejść do historii.

Jeżeli TSUE w nadchodzącym wyroku pójdzie o krok dalej niż rzecznik generalny i stwierdzi niezgodność cesji z prawem unijnym, będzie to dla parakancelarii nokaut – utracą podstawę prawną do pozywania banków, bo ich umowy cesji mogą okazać się nieważne. Taki scenariusz oznaczałby koniec eldorado niemal z dnia na dzień. Nawet jeśli Trybunał tego nie zrobi, to i tak zapowiadane zmiany (choćby regulacja ich działalności) wieszczą kres „dzikich” czasów. Parakancelarie staną więc przed wyborem: albo dostosować się do nowych realiów (większa transparentność, mniejsze marże, współpraca z licencjonowanymi prawnikami), albo zniknąć z rynku, zostawiając pole innym.

Konsekwencje dla społeczeństwa i kredytobiorców – dostęp do sprawiedliwości

W całym sporze na linii banki – parakancelarie nie wolno zapominać o tym, kto jest najważniejszy: zwykły kredytobiorca, konsument, w którego interesie wprowadzono sankcję kredytu darmowego. To on miał być chroniony przed nieuczciwymi praktykami banków i to dla niego ustanowiono możliwość „wyzerowania” kosztów kredytu. Pytanie jednak, jak zapewnić konsumentom realną możliwość skorzystania z tej ochrony, nie tworząc jednocześnie pola do nadużyć. Dotychczas wielu osobom skorzystanie z SKD umożliwiły właśnie parakancelarie – bo przeciętny klient nie wiedział nawet, że ma taką opcję, albo bał się samemu ruszyć na drogę sądową. Sprzedaż roszczenia firmie była kuszącą propozycją: szybka wypłata kilku tysięcy złotych i żadnych procesów, zamiast lat batalii z bankiem. Co zatem stanie się z dostępnością dochodzenia roszczeń, jeśli taki model zostanie ograniczony?

Z perspektywy społecznej plusy i minusy rozkładają się następująco. Z jednej strony, ukrócenie działań parakancelarii może oznaczać, że mniej konsumentów skorzysta ze swoich praw, przynajmniej przejściowo. Osoby, które nie zdecydują się iść do prawnika albo samodzielnie pozwać banku, mogą po prostu odpuścić temat – zwłaszcza jeśli kwota do odzyskania wydaje im się niewielka. To rodzi ryzyko, że część nieuczciwych zysków banków nie zostanie zwrócona klientom, bo zabraknie mechanizmu ich egzekwowania. Banki, świadome mniejszej presji, mogą czuć się bezpieczniejsze, a to osłabi efekt mrożący, jaki miała sankcja darmowego kredytu.

Z drugiej strony, rynek nie znosi próżni. Jeśli masowy skup roszczeń zostanie przyhamowany, można spodziewać się wzrostu roli innych form dochodzenia praw przez konsumentów. Być może większą aktywność rozwiną rzecznicy konsumentów czy instytucje takie jak Rzecznik Finansowy i UOKiK, organizując kampanie informacyjne i pomagając klientom dochodzić swoich racji. Niewykluczone, że pojawią się nowe rozwiązania prawne – np. pozwy grupowe w imieniu wielu kredytobiorców naraz (co odciążyłoby jednostkowe sprawy) lub procedury polubowne, w których banki zobowiążą się uznawać sankcję darmowego kredytu bez procesu, jeśli konsument wykaże określone naruszenia. Uproszczenie procedur sądowych w sprawach konsumenckich również mogłoby zachęcić klientów do samodzielnego działania – np. specjalne formularze pozwów czy niższe opłaty sądowe w tego typu sprawach. Krótko mówiąc, społeczeństwo i prawodawcy będą musieli poszukać nowych dróg, aby prawo konsumenckie nie istniało tylko na papierze.

Należy pamiętać, że sama sankcja kredytu darmowego pozostaje w mocy – to prawo konsumenta zapisane w ustawie. Problem leży w egzekwowaniu tego prawa. Idealna sytuacja jest taka, że konsument wcale nie potrzebuje pośredników, bo banki przestrzegają przepisów od początku. Niestety, rzeczywistość okazała się inna, stąd konieczność dochodzenia swoich racji. Jeśli więc dotychczasowy sposób (masowe cesje i pozwy) zostanie ograniczony, należy stworzyć alternatywny, uczciwy mechanizm wsparcia konsumentów. Być może banki – widząc determinację regulacji – same wypracują rozwiązania polubowne, np. będą proponować klientom ugody: zwrot części kosztów w zamian za rezygnację z pozwu. Już teraz niektóre instytucje finansowe testują takie podejście przy kredytach frankowych. Dialog zamiast sporu mógłby okazać się korzystny dla obu stron: klient szybciej dostałby należne pieniądze, a bank zaoszczędziłby na kosztach procesu i ryzyku przegranej. To jednak wymaga dobrej woli i zaufania, z czym bywa różnie.

Jedno wydaje się pewne: interes społeczny wymaga zachowania równowagi. Trzeba uniemożliwić sytuację, w której prawo prokonsumenckie zamienia się w narzędzie do biznesu o wątpliwej reputacji. Ale równie ważne jest, by nie wylać dziecka z kąpielą – aby walcząc z nadużyciami parakancelarii, nie zamknąć konsumentom drzwi do dochodzenia swoich praw. O tę równowagę apelowała zresztą sama rzecznik Medina, podkreślając, że działania sądu nie mogą szkodzić konsumentowi.

Jeśli zatem w toku procesu okaże się, że umowa cesji jest nieważna lub nieuczciwa, sąd powinien zadbać, by konsument nie został na lodzie. Może to oznaczać na przykład wezwanie konsumenta do wzięcia udziału w sprawie (jeśli jego cesja upadnie) lub zabezpieczenie jego roszczeń w inny sposób. Taka rola sądu – jako stróża równowagi między stronami – będzie teraz szczególnie istotna.

Ochrona konsumenta a porządek prawny – jak znaleźć równowagę?

Sprawa sankcji kredytu darmowego unaocznia szerszy problem: jak pogodzić intensywną ochronę konsumentów z potrzebą stabilności i przejrzystości systemu prawnego. Z jednej strony, prawo musi dawać skuteczne narzędzia słabszym uczestnikom rynku (np. klientom banków) w starciu z silniejszymi. Z drugiej – te narzędzia nie mogą wymknąć się spod kontroli i tworzyć równoległego „dzikiego” rynku roszczeń, bo to rodzi chaos i nowe patologie. W idealnym świecie sankcja darmowego kredytu spełniałaby rolę prewencyjną: banki, bojąc się utraty odsetek, pilnowałyby uczciwości umów, a jeśli już do naruszenia doszło – zwracałyby klientom nadpłacone koszty bez konieczności sądu. Niestety, do tego ideału daleko. Obecna sytuacja pokazała, że tam gdzie system zawodzi, wchodzą prywatni „naprawiacze”, często kierujący się własnym zyskiem. Teraz system próbuje nadgonić – poprzez orzecznictwo (TSUE) i zapowiedzi ustawodawcy – by przywrócić porządek.

Jaką więc równowagę należy ustanowić? Przede wszystkim priorytetem musi pozostać dobro konsumenta. To konsument miał być chroniony przed nieuczciwą umową kredytu i nie może stać się ofiarą kolejnej nieuczciwej umowy – tym razem z podmiotem skupującym wierzytelność. Regulacje prawne powinny zabezpieczyć, że ewentualna pomoc przy dochodzeniu roszczeń będzie dla konsumenta transparentna i sprawiedliwa. Postulat ZBP, by uregulować działalność firm odszkodowawczych na rynku prawniczym, wydaje się krokiem w dobrą stronę.

Takie firmy mogłyby podlegać podobnym rygorom jak kancelarie prawne: obowiązkowe ubezpieczenie, standard umów, nadzór np. Ministerstwa Sprawiedliwości czy innego organu. Można też rozważyć limit wynagrodzenia, jaki mogą pobierać od wygranych kwot – aby gros zysku trafiał do poszkodowanego klienta, a nie pośrednika. Takie rozwiązania wprowadzono niedawno w Polsce wobec kancelarii odszkodowawczych zajmujących się odszkodowaniami powypadkowymi – ustawa ograniczyła ich prowizje i wymusiła większą kontrolę. Być może analogiczne podejście sprawdzi się w przypadku roszczeń kredytowych.

Z drugiej strony, banki również muszą wyciągnąć wnioski. Masowo kwestionując umowy cesji, bronią się przed pozwami – co biznesowo jest zrozumiałe – ale nie powinny zapominać, że u podstaw tych roszczeń leży ich własne uchybienie wobec konsumenta. Gdyby umowy kredytowe spełniały wymogi prawa, nie byłoby całego zamieszania. Dlatego systemowo warto rozważyć mechanizmy, które zmotywują banki do polubownego załatwiania spraw. Na przykład, UOKiK mógłby aktywniej wkraczać, nakładając kary na banki za naruszanie zbiorowych interesów konsumentów przy udzielaniu kredytów i nakazując rekompensaty dla klientów. Skoro prawo jest po stronie konsumentów, to paradoksalnie interwencja organu publicznego mogłaby zastąpić setki prywatnych pozwów, czyniąc biznes parakancelarii zbędnym.

Nie bez znaczenia jest też kwestia wydolności sądów. Lawina pozwów – czy to od parakancelarii, czy może w przyszłości indywidualnych – obciąża system, wydłuża postępowania i generuje koszty dla państwa. Sądowe rozstrzyganie każdego przypadku z osobna przy powtarzalnym schemacie (błąd w umowie – sankcja darmowego kredytu) nie jest efektywne. Może warto pomyśleć o specjalnej procedurze ugodowej lub administracyjnej, która przyspieszy wypłatę należnych kwot konsumentom, odciążając sądy. Takie rozwiązania leżą w gestii ustawodawcy i być może dyskusja wokół wyroku TSUE je ożywi.

Na koniec dnia chodzi o to, by prawo działało tak, jak zamierzono. Sankcja kredytu darmowego została pomyślana jako mechanizm dyscyplinujący banki i chroniący klientów – i tę funkcję powinna pełnić. Jeżeli w międzyczasie stała się polem do nadużyć innych podmiotów, należy te nadużycia ograniczyć, nie niwecząc jednocześnie ochrony konsumenta. To delikatna operacja, wymagająca rozwagi ze strony sędziów i ustawodawców. Nadchodzący wyrok TSUE będzie tu kamieniem milowym – wytyczy granice dopuszczalnych działań. Potem pałeczkę przejmie polski ustawodawca, który zadecyduje, czy i jak uregulować działalność firm skupujących roszczenia.

Systemowe skutki tej sprawy odczujemy wszyscy. Jeśli masowy obrót roszczeniami zostanie zastopowany, sądy mogą odetchnąć, a prawnicy przejmą prowadzenie spraw w bardziej uporządkowany sposób. Jeśli nastąpi profesjonalizacja dochodzenia roszczeń, wzrośnie zaufanie do całego procesu – konsumenci będą mieli pewność, że ich prawa reprezentują osoby z kwalifikacjami i odpowiedzialnością. Z kolei banki, miejmy nadzieję, będą bardziej skrupulatnie przestrzegać przepisów, widząc że i tak ostatecznie muszą oddać nienależne zyski. W rezultacie być może doczekamy się rynku kredytów, gdzie sankcja darmowego kredytu… w ogóle nie będzie musiała być stosowana, bo umowy staną się klarowne i zgodne z prawem. To jednak melodia przyszłości.

Click to rate this post!
[Total: 2 Average: 3]