Wiadomości

Sankcja kredytu darmowego, Frankowicze i WIBOR – nowy raj dla nieuczciwych praktyk prawniczych?

Czy “darmowy kredyt” może okazać się pułapką? Wyobraźmy sobie tysiące kredytobiorców kuszonych wizją anulowania odsetek i prowizji – spłacaj tylko to, co pożyczyłeś, resztę odda bank. Brzmi jak finansowy raj, zwłaszcza po sukcesach Frankowiczów i obietnicach unieważnienia kredytów opartych o WIBOR. Jednak pojawia się pytanie: kto naprawdę skorzysta na tej fali pozwów przeciw bankom – konsumenci szukający sprawiedliwości czy prawnicy i pośrednicy wydeptujący nowe ścieżki zysku?

W niniejszym felietonie przyglądamy się sankcji kredytu darmowego, sporom frankowym i najnowszej gorączce pozwów WIBORowych. To zjawiska, które z jednej strony dają nadzieję zadłużonym Polakom, z drugiej zaś budzą obawy o lawinę nieuczciwych praktyk prawniczych i systemowe zagrożenia dla etyki zawodu.

Obecny boom na pozwy przeciw bankom – od kredytów frankowych po złotowe – przypomina dziki zachód rynku prawniczego. Czy polski wymiar sprawiedliwości i ustawodawca zdążą okiełznać tę „gorączkę złota” zanim ucierpią konsumenci?

Sankcja kredytu darmowego – od ochrony konsumenta do masowego biznesu

Zacznijmy od tzw. sankcji kredytu darmowego (SKD). To mechanizm przewidziany w ustawie o kredycie konsumenckim, dający kredytobiorcy prawo do spłaty wyłącznie kapitału, bez odsetek i kosztów, jeśli bank naruszył przepisy przy zawieraniu umowy. Innymi słowy, kredyt staje się darmowy, a klient może żądać zwrotu wszystkiego, co wpłacił ponad pożyczoną kwotę. Brzmi sprawiedliwie – niech niedbały kredytodawca poniesie konsekwencje. Problem w tym, że wokół SKD wyrosła cała branża roszczeń.

Do polskich sądów trafiają już tysiące spraw dotyczących kredytów konsumenckich. Pozwy składają głównie kancelarie odszkodowawcze, które agresywnie reklamują łatwą wygraną z bankiem. Obiecują klientom, że korzystny wyrok oznacza spłatę samego kapitału i odzyskanie wszystkich zapłaconych odsetek czy prowizji. Średni zwrot to ok. 18 tys. zł, ale zdarzają się przypadki ponad 100 tys. zł odzyskanych od banku. Dla przeciętnego konsumenta brzmi to jak cudowna okazja – nic dziwnego, że chętnych nie brakuje.

Mechanizm SKD miał być tarczą ochronną konsumenta, ale szybko stał się też mieczem biznesowym w rękach wyspecjalizowanych podmiotów. Kancelarie odszkodowawcze nie tylko reprezentują klientów, lecz często skupują ich roszczenia – nabywają od konsumenta prawo do pozwu, by dochodzić go we własnym imieniu. W zamian zwykle oddają klientowi około 1/3 wygranej kwoty. To intratny model: firma inkasuje resztę (często dziesiątki tysięcy złotych) za prowadzenie masowo niemal jednakowych spraw. Dla wielu prawników to sygnał alarmowy. Czy SKD to faktycznie problem konsumentów, czy raczej biznes wykreowany sztucznie?

Nie brakuje głosów, że roszczenia z tytułu darmowego kredytu są w dużej mierze wydumane. Przedstawiciele banków i część prawników wskazują, że to kancelarie odszkodowawcze sztucznie nakręciły ten problem, szukając kolejnego źródła dochodu. Pozwy bywają pisane taśmowo – zdarzają się w nich zarzuty oderwane od realiów danej umowy, jak choćby brak informacji o odsetkach w razie odstąpienia od umowy, podczas gdy umowa wyraźnie stanowiła, że takich odsetek nie będzie.

Pada też przykład zarzutu o niewłaściwe oznaczenie ubezpieczenia kredytu w sytuacji, gdy klient w ogóle nie poniósł kosztu ubezpieczenia. Innymi słowy, w pozwach kopiowane są paragrafy, byle tylko coś znaleźć – nawet jeśli dane uchybienie nie miało żadnego realnego wpływu na sytuację klienta. Ten hurtowy charakter roszczeń sprawia, że intencja ustawodawcy – ochrona konsumenta przed nieuczciwym kredytem – zostaje wypaczona. SKD z narzędzia sprawiedliwości przeradza się w pretekst do masowych pozwów.

Co więcej, to często nie sami klienci inicjują spory. Firmy odszkodowawcze prowadzą intensywną akwizycję – aktywnie poszukują klientów z zaciągniętymi kredytami, obiecując im złote góry. Zasada bywa prosta: “Pokaż nam swoją umowę, a my już znajdziemy w niej haczyk”. Nieważne, czy kredytobiorca czuł się poszkodowany – ważne, że da się coś wysądzić. Niestety, przy zawieraniu umów cesji wierzytelności z klientami zdarza się, że same te umowy są dla konsumentów niekorzystne.

Zdarzały się klauzule, które nieprecyzyjnie określają wartość zbywanych praw i wynagrodzenie klienta sprowadzają do ułamka procentowego – takie postanowienia noszą znamiona klauzul abuzywnych. W efekcie konsument może nie do końca rozumieć, z czego rezygnuje, oddając swoją sprawę w cudze ręce. Sądy zaczęły dostrzegać ten paradoks – i już skierowały pytanie prejudycjalne do Trybunału Sprawiedliwości UE, czy taka cesja wierzytelności konsumenta na firmę windykacyjną jest w ogóle dopuszczalna. Niewykluczone więc, że mechanizm wykorzystywany przez pseudokancelarie zostanie przycięty wyrokiem TSUE w nadchodzącym czasie.

Sankcja Kredytu Darmowego dobra w rękach dobrego adwokata 

Z drugiej strony nie można całkiem zdyskredytować SKD. Istnieje bowiem istotny argument prokonsumencki: gdyby banki rzetelnie przestrzegały prawa, nie byłoby “haka”, który można dziś wykorzystać. Faktem jest, że sporo umów kredytowych zawierało błędy – choćby w wyliczeniu RRSO czy w sposobie informowania o prowizjach – co realnie naruszało prawa klienta. Wiele korzystnych wyroków dla kredytobiorców zapadło, zdarzają się też przypadki, że banki uznają roszczenia już na etapie reklamacji, nie czekając na sąd. Mamy więc sytuację, gdzie obie strony mają trochę racji. SKD nie jest „martwym przepisem” – sądy potwierdzają niekiedy prawo klientów do darmowego kredytu, co oznacza, że naruszenia po stronie banków były realne. Problem w tym, że zamiast stać się narzędziem sporadycznym, używanym w uzasadnionych przypadkach, SKD stała się masowym zjawiskiem napędzanym komercyjnie.

Co nas czeka w tym obszarze? Dużo zależy od nadchodzących rozstrzygnięć Trybunału Sprawiedliwości UE i polskiego Sądu Najwyższego. W Luksemburgu oczekują już pytania prawne polskich sądów dotyczące m.in. zasad oprocentowania prowizji i sposobu prezentacji RRSO w umowach kredytowych. Jeśli TSUE opowie się po stronie konsumentów – a dotychczasowe orzecznictwo europejskie jest raczej przychylne klientom banków – można się spodziewać ujednolicenia linii orzeczniczej na korzyść kredytobiorców.

Czy to wywoła kolejną lawinę pozwów, porównywalną z tą frankową? Niekoniecznie. Prawnicy zajmujący się kredytami walutowymi przewidują, że skala może pozostać mniejsza. Dlaczego? Po pierwsze, stawki w grach o SKD są niższe – wartość sporu rzędu kilkunastu czy kilkudziesięciu tysięcy złotych to nie to samo, co setki tysięcy w sprawach hipotecznych we frankach. Konsument, który maksymalnie może zyskać 20-50 tys. zł, niechętnie zaryzykuje 10 tys. kosztów obsługi prawnej.

Opłaca mu się to głównie wtedy, gdy usługa prawna jest tania albo bez kosztów wstępnych – a to właśnie domena masowych kancelarii działających na zasadzie wynagrodzenia prowizyjnego. Tradycyjne kancelarie adwokackie, które nie mogą pozwolić sobie na tak niskie stawki lub działanie “za prowizję” (sprzeczne z kodeksem etyki adwokackiej), nie wejdą tu tłumnie.

W efekcie roszczenia o darmowe kredyty pozostaną najpewniej niszą obsługiwaną przez firmy odszkodowawcze i kilka wyspecjalizowanych kancelarii, a nie głównym nurtem praktyki prawniczej. To oznacza, że problem nieuczciwych praktyk może utrzymywać się w tej sferze – bo tam, gdzie niska opłacalność jednostkowej sprawy, tam pole do działania mają głównie ci, którzy zbijają kapitał na ilości, niekoniecznie na jakości.

Frankowicze – sukces konsumentów, pokusa dla prawników

Sprawy frankowe to precedens, który na dobre zmienił krajobraz polskiego rynku usług prawnych. Przez lata Frankowicze – czyli posiadacze kredytów hipotecznych indeksowanych lub denominowanych we franku szwajcarskim – walczyli o uznanie swoich umów za wadliwe. Ich determinacja opłaciła się: dziś statystyki są miażdżące dla banków. Już w 2023 roku konsumenci wygrali 97% spraw frankowych w pierwszej instancji (99% w apelacji), a sądy najczęściej orzekały po prostu nieważność umowy kredytu, czyniąc z niego kredyt darmowy z obowiązkiem zwrotu kapitału. Na koniec IV kwartału 2024 r. w samych bankach giełdowych toczyło się już prawie 200 tysięcy indywidualnych sporów frankowych. Mówimy zatem o zjawisku masowym, które – choć rozłożone na lata – zakorkowało sądy i obnażyło słabości systemu finansowego.

Dla tysięcy rodzin uwolnienie się od toksycznych kredytów walutowych to ulga i triumf sprawiedliwości. Ale spektakularna klęska banków stała się też katalizatorem boomu na usługi prawnicze. Nagle okazało się, że pozwanie banku może być zarówno skuteczne, jak i opłacalne. W ślad za tym pojawiły się dziesiątki wyspecjalizowanych kancelarii frankowych, reklamujących się w mediach i Internecie. Część z nich to renomowane kancelarie adwokackie i radcowskie, działające etycznie i z poszanowaniem klienta.

Ale obok nich wyrosły także podmioty o wątpliwej etyce – nieraz spółki z o.o. podszywające się pod kancelarie, korzystające z luki prawnej. W Polsce bowiem usługi prawne mogą świadczyć nie tylko adwokaci czy radcowie prawni, ale de facto dowolne podmioty gospodarcze, o ile tylko nie reprezentują klientów przed sądem, a zlecają tą sprawę adwokatom lub radcom prawnym.

Ten brak nadzoru korporacyjnego nad „prawniczymi” spółkami zaowocował prawdziwym Dzikiem Zachodem na rynku pomocy frankowiczom. Kilka lat temu Naczelna Rada Adwokacka alarmowała, że mnożą się patologie: nieuczciwe umowy z klientami, horrendalne prowizje success fee, obiecywanie gruszek na wierzbie w reklamach. Niestety, poprzednie rządy długo nie podejmowały tematu, a interes kręcił się w najlepsze.

Z perspektywy czasu widać, że spory frankowe stały się poligonem doświadczalnym. To tam wypracowano modele, które dziś przenoszone są na grunt SKD czy WIBOR. Frankowicze pokazali, że konsument może wygrać z bankiem, co więcej – że można na tym oprzeć całą gałąź biznesu prawniczego. Dla wielu prawników to była lekcja: skoro w umowach frankowych znalazły się klauzule abuzywne i niejasne mechanizmy, to być może inne produkty finansowe też kryją w sobie słabe punkty. Zapachniało nowymi możliwościami.

Trzeba jednak podkreślić, że w przypadku kredytów frankowych interes publiczny i prywatny szły w parze. Banki faktycznie oferowały ryzykowne instrumenty, nie informując należycie klientów o ryzyku kursowym, jednostronnie kształtując kursy wypłaty i spłaty kredytu. Orzecznictwo TSUE od 2019 roku systematycznie wzmacniało pozycję konsumentów. Sukces frankowiczów to przede wszystkim naprawianie realnej krzywdy wyrządzonej przez nieuczciwe zapisy umów. Niemniej, sukces ten zwabił również rekiny.

Pojawiły się firmy, które zaczęły traktować frankowiczów hurtowo – podpisywały umowy na prowadzenie spraw “za 0 zł opłat wstępnych”, ale z zastrzeżeniem np. 20–30% prowizji od wygranej. Nie wskazujemy tu palcem konkretnych podmiotów, ale media opisywały przypadki, gdzie klienci po wygranej przecierali oczy ze zdumienia, widząc jak lwią część ich zwycięstwa pochłania wynagrodzenie kancelarii.

Zdarzały się również konflikty interesów – choćby wtedy, gdy pełnomocnik obsługiwał setki podobnych spraw i nie był w stanie każdej poświęcić należytej uwagi. Mimo to ogólny bilans dla frankowiczów jest pozytywny: odzyskali sprawiedliwość i pieniądze, choć czasem kosztem sowitej prowizji dla pośredników.

Najważniejsze jednak, że fenomen frankowiczów stworzył precedens społeczny. Uwierzyliśmy, że konsumencki David potrafi pokonać bankowego Goliata na sali sądowej. To zaufanie do wymiaru sprawiedliwości jest cenne – ale bywa też niebezpieczne, jeśli przeradza się w przekonanie, że każdy kredyt da się unieważnić, a proces sądowy to niemal lokata bez ryzyka.

Tak niestety zaczynają postrzegać sytuację niektóre osoby zadłużone w złotówkach, słuchając reklam typu “Twój kredyt też może być nieważny!”.

Za tym przekazem znów stoją często podmioty bardziej zainteresowane własnym zyskiem niż losem konsumenta. Przyjrzyjmy się zatem fali pozwów o WIBOR – czy rzeczywiście złotówkowicze mają analogiczne argumenty co frankowicze, czy też stali się celem zgrabnej narracji marketingowej?

Pozwy o WIBOR – złudna nadzieja “złotówkowiczów”?

Gdy w latach 2021–2022 stopy procentowe w Polsce poszybowały w górę (WIBOR z poziomów bliskich zera wzrósł momentami powyżej 6%), posiadacze kredytów złotowych o zmiennym oprocentowaniu znaleźli się w trudnej sytuacji. Raty wielu z nich wzrosły dwu- lub trzykrotnie w stosunku do początkowych – to obciążenie porównywalne z tym, jakiego doświadczyli frankowicze po załamaniu kursu złotego do franka.

Nic dziwnego, że ci tzw. “złotówkowicze” zaczęli szukać ratunku. W sukurs przyszły im kancelarie i firmy odszkodowawcze, głosząc odważną tezę: kredyty złotowe z WIBOR-em też da się unieważnić lub “odwiborować”. Kluczowym celem ataku stał się właśnie wskaźnik WIBOR – czyli referencyjna stopa procentowa ustalana na rynku międzybankowym, stanowiąca bazę oprocentowania kredytów.

Pojawiły się argumenty, że WIBOR jest wyznaczany w sposób nietransparentny, że banki mogą nim manipulować, a klient nie został właściwie poinformowany o ryzyku jego zmienności. Czy brzmi to znajomo? Owszem, przypomina to retorykę z początków walki frankowiczów: produkt skomplikowany, klient wprowadzony w błąd, bank wykorzystał przewagę informacyjną.

Rzecz w tym, że natury tych dwóch problemów są różne. W kredytach frankowych mieliśmy do czynienia z nieuczciwymi klauzulami w umowach (np. dowolność banku w ustalaniu kursu waluty). W kredytach złotowych z WIBOR-em sama umowa zwykle była zgodna ze standardem – oprocentowanie = WIBOR + marża, wszystko czarno na białym. WIBOR zaś to wskaźnik administracyjnie regulowany, nadzorowany przez państwo (ustalany przez GPW Benchmark, pod nadzorem KNF). Trudno w nim wskazać jednego winnego, jakim w kredytach frankowych był bank wciskający klientowi wadliwy produkt. A jednak, mimo tych wątpliwości, fala pozwów WIBORowych ruszyła.

Na początku 2023 r. pojawiły się pierwsze pozwy kwestionujące klauzule WIBOR w umowach kredytowych, a do połowy 2024 r. złożono już około 1000 takich pozwów. Co istotne, żaden z tych procesów nie zakończył się prawomocnie wygraną klienta (choć są pojedyncze wyroki nieprawomocne obniżające oprocentowanie kredytu do zera, jak głośna sprawa z Sądu Okręgowego w Suwałkach pod koniec 2024 r.). To jednak nie zraża pozywających – podobnie zresztą pierwsze lata batalii frankowej też stały pod znakiem porażek klientów, zanim nastąpił przełom.

Kto stoi za pozwami WIBORowymi? Tutaj ponownie pojawiają się firmy odszkodowawcze i prawnicy wyspecjalizowani w masowych roszczeniach. To oni aktywnie zachęcają “złotówkowiczów” do wejścia na ścieżkę sądową. Niestety, znów nie zawsze wprost informuje się klientów o ryzykach.

A te są niemałe: przegrana w sądzie oznacza nie tylko pozostanie z drogim kredytem, ale także konieczność pokrycia kosztów procesu, w tym kosztów pełnomocników banku (chyba że klient zawarł umowę cesji i to firma przejmująca roszczenie poniesie porażkę – ale wtedy konsument już dawno sprzedał swój “bonus” z ewentualnej wygranej za ułamek wartości). Pętla zadłużenia może się więc tylko zacisnąć, jeśli złotówkowy kredytobiorca da się zwieść obietnicom bezkosztowego zwycięstwa w sądzie.

Co na to państwo i instytucje? Banki biją na alarm, przekonując że podważenie WIBOR-u godzi w fundament systemu finansowego. Gdyby nagle okazało się, że miliony umów kredytowych tracą podstawę oprocentowania, skutki dla gospodarki byłyby katastrofalne – banki stanęłyby w obliczu niewypłacalności, państwo musiałoby mierzyć się z kryzysem zaufania i ewentualnymi bankructwami dużych instytucji. Ten czarny scenariusz sprawia, że rząd również nie patrzy przychylnie na masowe podważanie WIBOR-u.

Co prawda obecna ekipa rządząca deklaruje troskę o kredytobiorców, ale jednocześnie dostrzega konieczność poskromienia niekontrolowanego rynku usług prawnych. Ministerstwo Sprawiedliwości już w 2024 r. zorganizowało specjalne seminarium z udziałem ekspertów, pytając wprost: czy pomoc prawna nie powinna być świadczona wyłącznie przez adwokatów i radców prawnych, poddanych zasadom etyki i nadzorowi?. Innymi słowy – co zrobić z pseudokancelariami, które podsuwają ludziom pozwy “o wszystko”?

W przypadku WIBOR-u gra toczy się więc na kilku frontach. Z jednej strony, prawnicy reprezentujący kredytobiorców już sygnalizują gotowość skierowania pytań prawnych do TSUE, licząc na powtórkę z sagi frankowej – międzynarodowy trybunał mógłby dopatrzyć się np. braku transparentności w metodzie ustalania indeksu referencyjnego i uznać to za nieuczciwy warunek umowny. Pierwsze takie pytania już trafiły do Luksemburga w maju 2024 r.

Z drugiej strony, rząd rozważa działania, które odetną paliwo tym pozwom, zanim nabiorą rozpędu. Bo choć dziś to “tylko” tysiąc spraw, jutro mogłoby być ich dziesięć razy tyle – a wtedy problem pojedynczych kredytobiorców stałby się problemem systemowym. Już sama groźba pozwów o WIBOR zmobilizowała decydentów do pochylenia się nad rynkiem firm odszkodowawczych.

Liberalizacja współpracy z firmami odszkodowawczymi – prosta droga do nadużyć

Istotnym czynnikiem sprzyjającym rozkwitowi opisanych zjawisk jest dotychczasowa liberalna polityka w zakresie współpracy adwokatów i radców z tzw. kancelariami odszkodowawczymi. Tradycyjnie kodeksy etyki zabraniały prawnikom wielu form pozyskiwania klientów – nie można było np. korzystać z pośredników, dzielić się honorarium z osobami postronnymi ani reklamować w sposób naruszający powagę zawodu. Jednak presja rynkowa i zmiany prawa stopniowo te zasady rozluźniały. W 2022 r. samorząd radców prawnych dopuścił możliwość współpracy z firmami odszkodowawczymi pod pewnymi warunkami. Adwokatura również zrewidowała swój kodeks – zamiast całkowitego zakazu, wprowadziła zakaz współpracy z podmiotami, które pozyskują klientów sprzecznie z prawem lub zasadami etyki. Brzmi dobrze, ale diabeł tkwi w szczegółach: w praktyce współpraca kwitnie, a ocena, czy dany pośrednik działa “zgodnie z godnością zawodu”, bywa uznaniowa.

Ryzyka takiej liberalizacji są poważne. Przede wszystkim, rozmywa się odpowiedzialność za klienta. Gdy konsument trafia do prawnika poprzez firmę odszkodowawczą, często to z nią – a nie z adwokatem – podpisuje umowę. Adwokat bywa wtedy podwykonawcą, formalnie reprezentuje klienta przed sądem, ale strategiczne decyzje i podział zysków kontroluje firma. Pojawia się konflikt interesów: prawnika obowiązuje troska o dobro klienta, natomiast pośrednika przede wszystkim interes własny. Jeśli np. w trakcie procesu bank zaproponuje ugodę korzystną dla klienta, ale oznaczającą niższą wypłatę dla firmy – czy doradzający prawnik będzie miał swobodę, by ją zarekomendować? Wątpliwe, gdy jego pracodawca zarabia na wygranej w sądzie, a nie na ugodzie.

Kolejna kwestia to koszty i transparentność. Firmy odszkodowawcze przyciągają klientów hasłem “nie płacisz nic, jeśli nie wygrasz”. W rzeczywistości ktoś ten koszt ponosi – najczęściej sukcesem jest obciążony konsument. Prowizje na poziomie 30-50% zasądzonej kwoty nikogo tam nie szokują. Dla porównania, w krajach common law, gdzie funkcjonuje contingency fee, standardowe stawki wynoszą ok. 20-30%, a i one bywają krytykowane.

W Polsce brak uregulowania powoduje, że klient nie ma gwarancji umiarkowanego wynagrodzenia prawnika. Adwokata czy radcę wiążą co prawda zasady etyki (mówiące o godziwości wynagrodzenia), ale spółki odszkodowawcze już niekoniecznie. Konsument nierzadko dowiaduje się po fakcie, że owszem odzyskał np. 50 tys. zł od banku, ale z tego połowę zabierają koszty obsługi prawnej. Liberalizacja współpracy oznacza, że coraz więcej adwokatów wchodzi w takie układy, akceptując styl działania zorientowany na zysk za wszelką cenę.

Nie można też zapomnieć o wizerunku zawodu i zaufaniu społecznym. Gdy granica między niezależnym adwokatem a “naganiaczem roszczeń” się zaciera, cierpi prestiż palestry. Już teraz adwokaci skarżą się, że klienci przychodzą do nich z wyobrażeniem “darmowej pomocy prawnej, bo tak mówi reklama w internecie”. Trudniej budować świadomość, że rzetelna usługa prawna musi kosztować, jeśli zewsząd słychać, że “prawnicy pomogą ci za darmo odzyskać pieniądze od banku”. Liberalne podejście doprowadziło do sytuacji, w której miarą sukcesu stała się skuteczność marketingowa, a niekoniecznie jakość merytoryczna. Solidni adwokaci patrzą z niepokojem, jak ich profesja kojarzy się coraz częściej z agresywnymi reklamami i pozwami składanymi hurtowo.

Zagrożenia systemowe i etyczne – komu wali się na głowę lawina pozwów?

Obecna sytuacja rodzi szereg zagrożeń systemowych. Pierwszym jest przeciążenie sądów. Lawina spraw frankowych już spowodowała spiętrzenie wokand – wydziały cywilne są w wielu miastach zasypane pozwami przeciw bankom. Teraz dochodzą sprawy o darmowe kredyty konsumenckie i zaczynają wpływać pozwy WIBOR. Wymiar sprawiedliwości działa wolno: na wyrok w I instancji czeka się często lata, a w międzyczasie rosną koszty i odsetki. Jeśli kolejne fale pozwów będą stymulowane przez biznes roszczeniowy, efektywność sądów może drastycznie spaść. Ucierpią na tym nie tylko pozywający banki, ale wszyscy obywatele – bo im więcej spraw, tym dłużej czeka się na własny dzień w sądzie. Już dziś mówi się o efekcie “korka”: sprawy frankowe i konsumenckie “korkują” sądy, opóźniając załatwienie innych sporów.

Kolejnym zagrożeniem jest erozja etyki prawniczej. Jeżeli utrzyma się trend, że największe profity czekają na tych prawników, którzy działają na granicy etyki (albo i poza nią) – np. w porozumieniu z agresywnymi pośrednikami – to standardy zawodu mogą się obniżyć. Młodzi adepci prawa widząc, że uczciwość popłaca mniej, mogą ulegać pokusie pójścia na skróty.

Z drugiej strony, uczciwi prawnicy mogą być wypychani z rynku określonych usług, bo nie będą w stanie konkurować z machiną marketingowo-prowizyjną pseudokancelarii. W dłuższej perspektywie cierpi na tym zaufanie obywateli do całego systemu prawnego. Trudno wierzyć w wysoką misję adwokatury, gdy w praktyce doświadcza się traktowania przedmiotowego – jako kolejnego “sprawy do wkładu”, którą ktoś kupił, sprzedał, przemielił według szablonu. Już teraz wśród frankowiczów pojawiają się głosy rozczarowania częścią usługodawców prawnych: “wygraliśmy, ale czujemy niesmak” – bo komunikacja była słaba, bo koszty ukryte, bo poczucie, że stanowiliśmy tylko trybik w maszynie. Prawo powinno kojarzyć się z porządkiem i etyką, a nie z wolną amerykanką.

Wnioski – jak ocalić sens sprawiedliwości w gąszczu pozwów?

Analiza mechanizmów stojących za sankcją kredytu darmowego, pozwami frankowymi i WIBORowymi prowadzi do dwoistego wniosku. Z jednej strony, mamy do czynienia z niezbędną korektą rynku – konsumenci dzięki determinacji i wsparciu prawników odzyskują należne im prawa i pieniądze. Banki przez lata działały w poczuciu bezkarności, teraz muszą liczyć się z konsekwencjami. To jest zdrowe dla praworządności: silny nie może bezkarnie krzywdzić słabszego. Z drugiej strony, obok tej drogi do sprawiedliwości wyrosła autostrada dla biznesu roszczeniowego, na której pędzą ci, którym bliżej do kupców roszczeń niż etosowych prawników. Nowy raj dla nieuczciwych praktyk prawniczych istnieje – ale nie możemy się na to godzić.

Co można zrobić? Po pierwsze, regulacja i nadzór. Państwo powinno szybko uregulować status firm odszkodowawczych i pseudokancelarii. Jeśli pomoc prawna będzie mogła być świadczona tylko przez profesjonalnych prawników podlegających samorządom zawodowym, zniknie wiele patologii.

To nie znaczy, że frankowicz czy posiadacz kredytu złotowego straci dostęp do wymiaru sprawiedliwości – wręcz przeciwnie. Klient nadal będzie mógł zawrzeć umowę success fee, ale jej wysokość i warunki powinny podlegać kontroli (choćby przez izby adwokackie). Standaryzacja umów z konsumentami w tym zakresie zapewni przejrzystość: określenie maksymalnej prowizji, obowiązek przedstawienia symulacji kosztów w razie przegranej, jasne informacje o ryzyku. Takie rozwiązania funkcjonują w krajach zachodnich i nie kłócą się z konstytucyjną swobodą działalności gospodarczej – czego dowodzą analizy ekspertów prawa konstytucyjnego.

Wolność wolnością, ale nadzór nad rynkiem musi być. Jak trafnie stwierdzono podczas debaty w Ministerstwie Sprawiedliwości, chodzi o wybór: czy ważniejsze jest dobro konsumenta i ład na rynku prawnym, czy utrzymanie modelu “dzikiego kapitalizmu” w usługach prawnych

.

Po drugie, edukacja i świadomość. Konsument wyedukowany to konsument mniej podatny na manipulację. Trzeba głośno mówić: masz prawo walczyć z bankiem, ale wiedz z kim i na jakich zasadach idziesz pod rękę. Unikać pochopnego cedowania swoich roszczeń, czytać uważnie umowy z kancelariami, pytać o wszystkie prowizje i opłaty. Rolą mediów jest piętnowanie nieetycznych praktyk i opisywanie mechanizmów, które tu przedstawiliśmy. Tylko wtedy klient dokonujący wyboru będzie w stanie odróżnić rzecznika swoich praw od handlarza roszczeń lub fabryki pozwów.

Po trzecie, równoległe działania systemowe. Rząd i regulatorzy nie powinni chować głowy w piasek wobec przyczyn pierwotnych. Skoro SKD zrobiło furorę – może warto przejrzeć, czemu banki masowo nie dopilnowały zgodności umów z ustawą i zaostrzyć nadzór nad rynkiem kredytów konsumenckich.

Skoro ludzie pozywają za WIBOR – należy dopilnować, by nowy wskaźnik referencyjny (WIRON) był maksymalnie transparentny i odporny na zarzuty braku uczciwości. Prawo powinno działać prewencyjnie: lepsza jakość regulacji finansowych to mniej pola do pozwów. Żaden adwokat nie wyczaruje pozwu z kapelusza, jeśli kontrakt jest klarowny i uczciwy. Gdy już jednak do sporów dochodzi, może czas pomyśleć o procedurach zbiorowych lub ugodowych, które szybciej rozwiązywałyby sporne kwestie. Dziś każdy frankowicz idzie do sądu osobno – co za marnotrawstwo czasu! Gdyby istniał skuteczny mechanizm pozwu zbiorowego lub arbitrażu konsumenckiego, wielu sporów nie musiałoby latami obciążać sądów powszechnych.

Na koniec warto zadać sobie pytanie: czy w tym “raju” przypadkiem nie gubimy gdzieś pierwotnego sensu? Sankcja kredytu darmowego, walka frankowiczów, kontrowersje wokół WIBOR – wszystkie te zjawiska wyrastają z potrzeby przywrócenia równowagi między klientem a instytucją finansową. To pozytywne dążenie, które powinniśmy wspierać. Ale jeśli w pogoni za tym celem pozwolimy na rozplenienie się nieuczciwych praktyk, efekt może być odwrotny od zamierzonego.

Sprawiedliwość zamieni się w towar, a konsument znowu będzie pionkiem – tym razem na szachownicy rozgrywanej przez sprytnych graczy w togach i garniturach. Rolą dobrego felietonisty nie jest tylko wskazać problem, ale i zaproponować ścieżkę naprawy.

Moim zdaniem kluczem jest umiar i rozwaga: ani pełna dowolność dla “łowców roszczeń”, ani blokowanie drogi dochodzenia praw konsumentom. Polski system prawny potrzebuje teraz mądrych regulacji i etycznego przebudzenia, by zamknąć bramy raju dla nieuczciwych praktyk, a otworzyć je dla uczciwej, efektywnej ochrony obywateli. Jeśli uda się wyciągnąć lekcję z obecnej sytuacji, wyjdziemy z niej wzmocnieni – i konsumenci, i profesja prawnicza, i cały wymiar sprawiedliwości. A “darmowy kredyt” będzie oznaczał rzeczywistą ulgę dla klienta, nie kolejną okazję dla prawniczego biznesu.

Jedno jest pewne: stoimy na rozdrożu. Obyśmy wybrali drogę, na której prawo pozostanie przede wszystkim służbą sprawiedliwości, a nie tylko narzędziem zysku. Bo prawdziwy raj – także w świecie finansów i prawa – to miejsce, gdzie uczciwość idzie w parze z fachowością, a interes zwykłego człowieka jest chroniony zarówno przed bankową klauzulą, jak i przed prawniczą chytrą sztuczką.

Click to rate this post!
[Total: 1 Average: 5]