Popularne powiedzenie mówi, że reklama jest dźwignią handlu. Dodajmy, że dźwignią, która jest w stanie wyjątkowo skutecznie wywindować popularność nawet kiepskiego, ryzykownego produktu. Wystarczy, by zachwalał go ktoś powszechnie znany, przemawiający do potencjalnych nabywców z poziomu autorytetu. Z taką sytuacją mamy obecnie do czynienia na rynku usług „pomocy frankowiczom”. Celebryci, którzy od pewnego czasu nie mają szczęścia do intratnych zleceń w showbiznesie, chwytają się innych sposobów na zarobek. Jeszcze niedawno niektórzy zachęcali emerytów do kupowania wyjątkowo drogich garnków. Dziś osoby publiczne mogą dobrze zarobić, promując oferty unieważnienia frankowego kredytu. Z symboliczną opłatą wstępną, bez żadnych konsekwencji w przypadku przegranej. Co tak naprawdę kryje się za takimi ofertami? Dlaczego warto podchodzić z dużą dozą ostrożności do pomocy prawnej świadczonej na zupełnie nierynkowych warunkach? Dla naszych czytelników wnikliwie analizujemy ten temat.
- Rynek usług prawnych dedykowanych frankowiczom jest dziś wart wiele miliardów złotych. Wyspecjalizowanych w tej dziedzinie kancelarii adwokackich czy radcowskich jest w Polsce zaledwie kilkanaście. Obok nich funkcjonują nieetycznie działające spółki kapitałowe, konkurujące ze specjalistami głównie ceną i odpowiednią otoczką wizerunkową
- Osoby zarządzające spółkami kapitałowymi doskonale zdają sobie sprawę, że spory o franki nie będą trwały wiecznie, a odpowiedni moment na „wyciśnięcie” rynku jest właśnie teraz. Robią, co mogą, by w 2024 roku pozyskać maksymalną pulę chętnych do pozwania banku
- Duże spółki kapitałowe zarabiające na „pomocy frankowiczom” aktualizują swoje oferty. Są już gotowe reprezentować klientów w zamian za kilkaset złotych opłaty wstępnej. Podkreślają, że w przypadku przegranej kredytobiorca nie poniesie żadnych dodatkowych kosztów
- Kredytobiorcę powinno interesować przede wszystkim to, ile będzie musiał zapłacić, jeśli wygra z bankiem. Spółki kapitałowe niechętnie promują informację o pobieranej premii za sukces. Jak się okazuje, ta może wynosić nawet 30 proc. Ujawniamy prawdę o „złotym biznesie” pseudokancelarii, bogacących się kosztem Polaków.
W 2024 roku dobrze jest być frankowiczem. A jeszcze lepiej jest prowadzić pseudokancelarię frankową
Rok 2024 zaczął się dla frankowiczów więcej niż dobrze: w karnawał weszli w szampańskich nastrojach, po grudniowych wyrokach TSUE, dotyczących m.in. kwestii biegu terminu przedawnienia roszczeń i zarzutu zatrzymania. Jeszcze w styczniu dowiedzieli się, że bankom nie przysługuje sądowa waloryzacja kapitału, a przed kilkoma dniami poznali pogląd pełnego składu Izby Cywilnej SN na szereg zagadnień prawnych, w tym na konsekwencje eliminacji klauzuli abuzywnej z umowy kredytowej. Skutek? Frankowicze mogą być spokojni o losy swoich spraw sądowych. Obecnie sytuacja jest jasna, a sądy nie mają powodów, by utrzymywać ich umowy w mocy czy na przykład pozbawiać ich ustawowych odsetek za opóźnienie banku w spełnieniu roszczenia.
Frankowicze znajdują się zatem w dużo lepszej sytuacji niż np. kredytobiorcy złotowi, którzy są obecnie w punkcie, w którym posiadacze umów w CHF byli kilkanaście lat temu. Jeszcze lepiej od frankowiczów mają osoby zarządzające spółkami kapitałowymi wyspecjalizowanymi w „unieważnianiu frankowych kredytów”. Na rynku funkcjonuje obecnie kilka dużych, silnie konkurujących ze sobą podmiotów (spółek z o.o. i S.A.), oraz wielu mniejszych graczy, uczących się od liderów, jak przekonać do siebie klienta.
Pragniemy zainteresować naszych czytelników tym, iż omawiane podmioty nie są kancelariami adwokackimi czy radcowskimi, choć chwalą się, że współpracują z setkami prawników z całego kraju i mają blisko stuprocentową skuteczność w unieważnianiu kredytów we franku. Jedna z tych spółek, informuje, że prowadzi już kilkadziesiąt tysięcy spraw frankowych. I nietrudno się domyślić, że ma ambicje, by stale polepszać ten wynik. Zwłaszcza że to właśnie teraz jest najlepszy moment, by „zagrać ostrzej” celem przyciągnięcia klienta.
Pseudokancelarie desperacko chcą reprezentować frankowiczów w sądach. Goni je czas
Na chwilę obecną wartość rynku usług „pomocy frankowiczom” to miliardy złotych. Do sądów trafiło blisko 180 tys. spraw o kredyty w CHF, banki zawarły z frankowiczami łącznie ok. 90 tys. ugód, a kredytobiorcy wciąż nie zdecydowali, co zrobić w przypadku ok. 430 tys. kontraktów (ich liczba może być nawet większa – niektóre źródła wskazują bowiem, że banki zawarły łącznie z polskimi kredytobiorcami nie 700, a 900 tys. frankowych umów).
Trwa zatem wojna o to, kto pierwszy przekona posiadaczy niezakwestionowanych kredytów (tych w całości spłaconych, jak i tych wciąż spłacanych) do pozwu. Czy będą to profesjonalne kancelarie adwokackie i radcowskie, czy spółki z o.o. i S.A., czyli popularne kancelarie odszkodowawcze? Walka ta nie jest wyrównana, a powodem są różne zasady, wg których funkcjonują konkurujące ze sobą podmioty. Kancelarie adwokackie/radcowskie są związane kodeksem etyki zawodowej, nie mogą więc działać w sposób charakterystyczny dla spółek kapitałowych, które wykorzystują swoją przewagę marketingową, jak również swobodę w kształtowaniu cen usług.
Nowy intratny biznes celebrytów: sprzedawanie usług pseudokancelarii prawnych
Kurs, który obrały pseudokancelarie, systematycznie się zaostrza. Przed kilkoma dniami jedna z dużych spółek kapitałowych zaprezentowała nową odsłonę swojej oferty kierowanej do frankowiczów. Zgodnie z nowymi zasadami współpracy opłata początkowa za opiekę prawną wyniesie już nie kilka tysięcy, a kilkaset złotych. Czyli tyle, ile będzie w stanie za reprezentację w sądzie zapłacić nawet osoba mająca poważne finansowe kłopoty. Oferta jest promowana z ogromną pompą, już nie tylko przez dziesiątki profesjonalnych handlowców, ale także przez celebrytów, którzy używają swojego autorytetu i doświadczenia medialnego, by przekonać frankowiczów do skorzystania z oferty tej konkretnej firmy.
Na potrzeby napisania tego artykułu redakcja naszego portalu obejrzała jeden z materiałów video stworzony przez współpracującą z tą spółką kapitałową „znaną twarz”, eksperta od NLP, czyli technik komunikacji, które są oparte o bardzo kontrowersyjne założenia. I nierzadko są stosowane, zwłaszcza w biznesie, w mało etyczny sposób. Ekspert zwraca się do frankowiczów w bezpośredni, nieformalny i bardzo przyjacielski sposób, stara się wzbudzić ich zaufanie i używa wyrafinowanej perswazji, celem przekonania do oferty firmy.
Nagranie trwa niemal pół godziny i jest poświęcone nie tylko nowej ofercie, ale też dotychczasowym sukcesom firmy. Sposób, w jaki prowadzący zachwala nową ofertę spółki, nieodparcie kojarzy nam się z metodami stosowanymi przez speców od sprzedaży bezpośredniej, brylujących na prezentacjach „cudownych” garnków i „leczniczych” kołder z merynosa. Różni się tylko odbiorca – tam jest nim emeryt, często osoba samotna i podatna na manipulacje, a tu jest nim frankowicz, który już raz, przed laty, dał się zmanipulować bankowi.
Dziś kilkaset złotych, a po wygranej 30 proc. od zasądzonych korzyści, czyli biznes frankowy po polsku
No dobrze, ale skoro adwokaci/radcowie prawni są gotowi reprezentować klientów po uiszczeniu opłaty wstępnej na poziomie ok. 10 tys. zł, a spółka kapitałowa robi to samo za kilka procent tej kwoty, to co w tym złego? Tu chcemy powiedzieć jasno, że nie w tym rzecz, ile klient zapłaci „na wejściu”, ale ile wyniesie jego rachunek „na wyjściu”. Ekspert w materiale promującym spółkę podkreśla, że kredytobiorca nie ponosi ryzyka finansowego związanego z przegraną, czyli w takim przypadku nie zapłaci ani za opiekę prawną, ani nie będzie musiał rozliczać się z kosztów zastępstwa procesowego, którymi najpewniej zostanie obarczony przez sąd po porażce. Spółka weźmie koszty na siebie.
I oczywiście można by uznać tę ideę za piękną i szczodrą, ale nim tak ją określimy, przyjrzyjmy się temu, jakie szanse ma frankowicz-konsument na przegraną z bankiem w sądzie. Wg danych zbieranych przez kancelarie prawne, jak również z danych udostępnianych przez same banki w raportach finansowych wynika, że frankowicze wygrywają w sądach ok. 97 proc. spraw. Jeśli weźmiemy pod uwagę tylko świeże, prawomocne wyroki, to okaże się, że frankowicze są górą w 99 sprawach na 100. Szanse na przegraną po stronie kredytobiorcy wynoszą więc 1 proc. Mniej więcej w tylu sprawach spółka będzie zmuszona wziąć koszty na siebie. Czy zatem ryzyko, które ponosi, jest na tyle duże, by maksymalnie windować premię za sukces, naliczaną klientom po wygranej?
Ile kosztuje „ubezpieczenie od przegranej w sądzie”?
Pseudokancelarie sp. z o.o. i S.A. chętnie chwalą się tym, ile pobierają od klientów tytułem opłaty wstępnej. Dużo rzadziej eksponują informację o tym, ile klient zapłaci za opiekę prawną, gdy sąd przychyli się do jego roszczeń. Jeśli kredytobiorca nie wczyta się dobrze w umowę z taką firmą, może się bardzo zdziwić, bo success fee (premia za sukces) może wynieść nawet 30 proc. od uzyskanych przez klienta korzyści.
Korzyść bywa definiowana zupełnie różnie – jedna firma może uznać, że jest nią różnica pomiędzy tym, co klient wpłaciłby do banku, gdyby jego umowa została utrzymana w mocy, a tym, co sąd ostatecznie nakazał mu zwrócić na rzecz banku po stwierdzeniu nieważności umowy. Inna naliczy „stosowny” procent również od zasądzonych na rzecz klienta odsetek ustawowych za zwłokę i zechce zaliczyć na poczet honorarium zwrot kosztów sądowych. Łącznie chodzi więc o gigantyczne sumy, znacznie wyższe niż te pobierane po wygranej przez najlepszych adwokatów frankowych w kraju, u których premia za sukces przeważnie waha się od 3 do 5 proc., a korzyść, od której się ją nalicza, jest precyzyjnie określona w umowie.
Kredytobiorca frankowy, który chce pozwać bank, ale nie stać go na uiszczenie jednorazowej opłaty wstępnej w dobrej kancelarii adwokackiej, powinien dwa razy zastanowić się, nim podpisze umowę ze spółką kapitałową. Tym bardziej że opłatę wstępną w dobrej kancelarii zwykle można rozłożyć na raty, przez co znacznie łatwiej „wkomponować” ją w domowy budżet, nadszarpnięty frankową hipoteką.
Banki ostrzegają przez działającymi nieetycznie kancelariami, a adwokatura domaga się regulacji rynku
Zasady, na jakich działają kancelarie odszkodowawcze, są tak nieetyczne, że przed ich praktykami ostrzegają nawet… same banki. Zgadza się, podmioty, które masowo oferowały konsumentom produkty tak wadliwe, że trzeba je eliminować z obrotu prawnego, zwracają uwagę frankowiczów na sposób działania kancelarii, których wzorcami umownymi zaczyna interesować się UOKiK. Nie tylko zresztą ten organ bierze pod lupę metody stosowane przez pseudokancelarie – jakiś czas temu, jeszcze przed wyborami parlamentarnymi, Ministerstwo Sprawiedliwości informowało o trwających pracach nad regulacją rynku usług prawnych.
Jednym z pomysłów miało być wyznaczenie maksymalnej prowizji, jaką taki podmiot mógłby obłożyć reprezentowanego klienta. Z przykrością odnotowujemy, że – po zmianie władzy – o projekcie zrobiło się cicho. Jednak o ambitnych planach regulacji rynku nie pozwala rządzącym zapomnieć sama adwokatura, która stara się zainteresować resort własnym projektem ustawy. Nie wiadomo na razie, czy ma on szansę zyskać promotora posiadającego inicjatywę legislacyjną.
Sama świadomość, że rządzący mogą zainteresować się regulacją rynku, z pewnością działa bardzo motywująco na podmioty, które dziś zarabiają krocie na nieetycznych praktykach. Jest niemal pewne, że będą chciały wycisnąć z frankowego owocu ile się da, póki nie mają w swoich działaniach żadnych ograniczeń.
Dodaj Opinie