O atrakcyjności ugody frankowej decydują warunki, na które jest skłonny przystać bank – w praktyce dobra ugoda to taka, której postanowienia maksymalnie zbliżają ją skutkami do unieważnienia umowy. Aby kredytobiorca mógł zyskać od banku taką ofertę, musi jednak pójść do sądu i zakwestionować swoją umowę – bez tego istnieje nikłe prawdopodobieństwo, że bank ot tak zrezygnuje z zarobku na frankowym kontrakcie. Bywa jednak i tak, że zawarcie przez frankowicza ugody jest bardziej korzystne dla… reprezentującej go kancelarii, niż dla niego samego. Niektóre „fabryki pozwów” już namawiają swoich klientów na zawarcie ugody, tłumacząc to lepszymi warunkami proponowanymi przez banki. Część środowiska eksperckiego wskazuje jednak inne możliwe powody zmiany strategii spółek kapitałowych, które jako kancelarie reprezentują interesy konsumentów w walce z bankami. My również mamy pewną teorię w tej kwestii, o czym więcej w tekście.
- Do niedawna pseudokancelarie frankowe były bardzo negatywnie nastawione do ugód proponowanych przez banki. Teraz same zaczynają namawiać frankowiczów na ugody. Jak się okazuje, mogą mieć w tym swój interes
- Przewlekłość postępowań sądowych o franki daje się we znaki firmom, które, reprezentując kredytobiorcę, nie pobierają od niego adekwatnej opłaty startowej, a niemal całe honorarium uzależniają od premii za sukces. Gdy proces trwa długo, perspektywa zarobku na kliencie się oddala
- Spółki kapitałowe, przy tak wysokich kosztach działania, nie mogą sobie pozwolić na kilkuletnie czekanie na honorarium. Sposobem na wyjście z tego problemu ma być… masowe zawieranie ugód, za które pobiorą od swoich klientów opłatę
- Wg ekspertów prawdopodobne jest, że pseudokancelarie przestraszyły się interwencji resortu sprawiedliwości, który chce odkorkować wydziały cywilne. Czy spółki kapitałowe godzą klientów z bankami, bo boją się, że przejdą im koło nosa success fee i kzp?
Pseudokancelarie zmieniają swoją strategię w sprawach o franki. Powodem są działania Ministerstwa Sprawiedliwości?
Choć banki od wielu miesięcy oferują frankowiczom możliwość zawarcia szybkiej ugody, to dopiero teraz ich starania zaczynają być doceniane przez pseudokancelarie, które zawładnęły lwią częścią rynku usług prawnych, skoncentrowanych na kredytach w walucie obcej.
Czym jest pseudokancelaria? To spółka kapitałowa (sp. z o.o. lub spółka akcyjna), zwykle nazywająca sama siebie kancelarią frankową, która masowo, jako pośrednik, zbiera z rynku sprawy konsumentów o kredyty we franku. Klientów kusi niską opłatą wstępną, wynoszącą przeważnie od kilkaset złotych do 3600 złotych brutto.
Frankowicz nie musi mieć więc w portfelu dużych pieniędzy, by z pomocą takiego podmiotu pozwać bank. Haczyk tkwi w tym, że w przypadku wygranej będzie musiał zapłacić tytułem premii za sukces ok. 25 do nawet 30 proc. tego, co pełnomocnikowi uda się wywalczyć w sądzie.
Przez bardzo długi czas biznes ten prosperował naprawdę świetnie, a pseudokancelarie notowały gigantyczne zyski roczne, dowodząc opłacalności prowadzonego biznesu. Wygląda na to, że podmioty te zaczynają dostrzegać na horyzoncie pierwszą poważną górę lodową.
Chodzi o… zakorkowanie wydziałów cywilnych, skutkujące przewlekłością postępowań sądowych. Efekt jest prosty – nie ma wyroku, nie ma honorarium. A firma przecież jakoś musi się wyżywić. Tylko pozornie dobrą dla takich firm informacją jest zapowiedź Ministerstwa Sprawiedliwości, które chce odkorkować wydziały cywilne, i już prężnie działa nad usprawnieniem pracy XXVIII Wydziału Cywilnego SO w Warszawie.
Pseudokancelariom przejdą koło nosa premie za sukces i koszty zastępstwa procesowego?
W telegraficznym skrócie: resortowi zależy, by kredytobiorców, także tych, którzy już poszli do sądu, zachęcić do zawarcia ugody. Wkrótce, po zakończeniu prac grupy roboczej (w skład której wchodzą m.in. przedstawiciele Związku Banków Polskich, Komisji Nadzoru Finansowego i dwóch ministerstw) może się zdarzyć tak, że banki zaproponują frankowiczom korzystniejsze oferty ugodowe.
Negocjacje mają być prowadzone w sądzie polubownym przy UKNF. Wiele wskazuje na to, że preferowanym scenariuszem będzie ten, w którym konsument sam usiądzie do stołu z przedstawicielami banku i z pomocą mediatorów wynegocjuje dla siebie korzystne porozumienie. Bez udziału prawnika, reprezentanta kancelarii.
To, zdaniem ekspertów, byłoby dla spółek kapitałowych tragedią – to, co zarobiły tytułem opłaty wstępnej, dawno zostało już skonsumowane. Tymczasem koło nosa może przejść im zarówno premia za sukces, jak i koszty zastępstwa procesowego. Na to władze pseudokancelarii oczywiście nie chcą pozwolić. I mają już plan, jak zapobiec temu scenariuszowi.
Jest już odpowiedź spółek kapitałowych na politykę resortu: od teraz będą promować ugody
Skoro resort sprawiedliwości wspólnie z sektorem bankowym przystrajają dla frankowiczów nowy tort, to spółki kapitałowe chcą wziąć udział w jego dzieleniu. I zmieniają strategię. Od teraz ugody z bankami nie są już złe – przeciwnie, są bardzo dobre, a firmy te chętnie pomogą klientom w pogodzeniu się z kredytodawcami. Oczywiście nie za darmo. I o to w tym wszystkim chodzi.
W kuluarach mówi się o tym, że pseudokancelarie ostro negocjują z bankami. Chcą, by te zaproponowały klientom ugody zbliżone warunkami do unieważnień umów. Jeszcze większy nacisk kładą na to, by banki… zapłaciły kancelariom koszty zastępstwa procesowego. Te same, które przejdą firmom koło nosa, jeśli ich klienci pójdą negocjować do sądu przy UKNF.
Bankowcy ostrożnie podchodzą do tego nieoczekiwanego sojusznika. Z jednej strony pozytywnie oceniają zmianę w podejściu spółek kapitałowych, które zaczęły dostrzegać pewne zalety ugód. Z drugiej jednak zauważają, że warunki dyktowane przez te firmy są zbyt wygórowane.
Na logikę trudno dziwić się bankom, że nie chcą przystawać na te propozycje. Doskonale wiedzą, co stanie się, jeśli zaczną masowo zawierać takie ugody, które w praktyce sprowadzają się do umorzenia reszty długu, a często nawet do zwrotu nadpłaty.
Nie trzeba być geniuszem, by przewidzieć, że taka polityka bardzo szybko skłoniłaby tabuny klientów do wystąpienia ze swoimi roszczeniami – w tym zachęceni do pozwu poczuliby się kredytobiorcy mający już spłacone umowy. Z nimi bank nie kontraktuje się w sprawie ugody – muszą trochę pomóc szczęściu, by odzyskać od instytucji finansowej jakiekolwiek środki.
Ugoda frankowa może być korzystna dla konsumenta, ale… – czyli co myślą prawnicy
A co o ugodach myślą eksperci, czyli adwokaci i radcowie prawni niewspółpracujący z pseudokancelariami, a świadczący wyspecjalizowane usługi prawne z dziedziny prawa bankowego pod własnym szyldem? Gdy pytamy w dobrych kancelariach adwokackich o opłacalność ugód, dowiadujemy się, że to, czy porozumienie będzie dla klienta opłacalne, zależy w dużej mierze od dwóch głównych czynników. Od aktualnej sytuacji klienta oraz od tego, na jakie ustępstwa jest w stanie pójść bank, by pozbyć się ryzyka prawnego z umowy.
Prawnicy nie mają wątpliwości: by kredytobiorca mógł myśleć o sensownej ugodzie z bankiem, musi zwykle przejść przez postępowanie sądowe w I instancji i tam uzyskać korzystny wyrok. Wiele banków już na tym etapie woli odpuścić. Ich przedstawiciele kalkulują – apelacja to ogromny koszt, sięgający kilkudziesięciu tysięcy złotych.
Chodzi zarówno o opłatę od jej złożenia (wynoszącą 5 procent od wartości przedmiotu sporu), jak i koszty opieki prawnej. „Inwestycja” w apelację miałaby sens, gdyby istniały realne szanse na zmianę wyroku sądu I instancji. Tymczasem statystyki pokazują, że sądy apelacyjne są dla banków co najwyżej miejscem kolejnych upokorzeń: przegrywają w nich ok. 99 proc. postępowań.
Odsetki ustawowe za zwłokę powodują, że bank dwa razy zastanowi się nad apelacją
Problemem dla bankowców zaczynają być także… ustawowe odsetki za zwłokę, które, zgodnie z najnowszym orzecznictwem, są należne konsumentowi już od momentu poinformowania przedsiębiorcy o kierowanych wobec niego roszczeniach. W praktyce więc należą się za cały wieloletni proces sądowy. A ponieważ wynoszą obecnie 11,25 proc. w skali roku, to przekładają się na znaczny wzrost kosztów związanych z przegraną przez bank sprawą.
Gdy obserwujemy to, co dzieje się obecnie na rynku usług prawnych, uwagę naszą przyciąga różnica pomiędzy zachowaniem kancelarii adwokackich a kancelarii odszkodowawczych. Te pierwsze nie mówią „nie” ugodom, ale doradzają klientom ostrożność i dokładną analizę warunków porozumienia przed złożeniem pod nim podpisu.
Wskazują też różnice finansowe pomiędzy unieważnieniem umowy a ugodą. I informują, że ugoda jest rozwiązaniem definitywnym, zwłaszcza gdy strony zawierają ją w sądzie. W praktyce podważenie takiego porozumienia, gdy „wyjdzie w praniu”, że jego warunki nie są dla klienta szczególnie opłacalne, jest niemal niemożliwe.
Tymczasem pseudokancelarie, czyli spółki kapitałowe, namawiają kredytobiorców do zapisywania się na grupowe negocjacje z bankami i przekonują, że są w stanie wywalczyć dla klientów korzystne i uczciwe warunki. Oczywiście nie podają przy tym żadnych szczegółów, przykładowych porozumień, które już zostały zawarte. Kredytobiorca, który słyszy od takiego podmiotu, że w ciągu kilku tygodni może zamknąć swoją relację z bankiem poprzez podpisanie ugody, powinien być ostrożny.
Zwłaszcza jeśli kancelaria odszkodowawcza deklaruje, że wie, jak zawrzeć dobrą ugodę frankową bez wchodzenia na ścieżkę sądową. Z reguły wszystko sprowadza się do odpowiednich zapisów w umowie z klientem, zgodnie z którymi wynagrodzenie będzie się kancelarii należeć bez względu na wypracowany przez nią efekt. Warunki ugody okażą się mało opłacalne? Trudno, w takim razie trzeba jednak iść do sądu.
Gdyby klient wiedział na początku, że taki będzie jego efekt współpracy z pseudokancelarią, prawdopodobnie w ogóle nie podpisałby umowy. Gdy zdaje sobie sprawę ze swojego błędu, jest już jednak za późno, a zerwanie kontraktu może wiązać się z dotkliwymi konsekwencjami finansowymi.
Pseudokancelarie staną się kolejnymi po bankach „ofiarami” wyroków TSUE? Nasz komentarz
W skrajnych przypadkach umowa z pseudokancelarią może być skonstruowana w taki sposób, że w ogóle nie obliguje tego podmiotu do informowania klienta o decyzjach podjętych w negocjacjach z bankiem. Może się zdarzyć tak, że firma zawrze ugodę w imieniu kredytobiorcy, na zasadach, których ten nie zaakceptował. Mało tego, potem taka spółka wyciągnie do kredytobiorcy rękę po honorarium, chociaż uzyskany przez nią efekt jest daleki od zadowalającego.
Naszym zdaniem jest jeszcze jeden powód, dla którego pseudokancelarie tak dążą do ugód, a który jakoś umknął do tej pory ekspertom. Chodzi o… klauzule abuzywne w umowach, które te podmioty zawierają ze swoimi klientami. Jesteśmy przekonani, że jest kwestią czasu, aż kredytobiorcy poszkodowani w wyniku współpracy z pseudokancelariami zaczną występować przeciwko tym podmiotom do sądów, tak samo jak dziś robią to w sporach z bankami. A sądy zaczną przyznawać im rację, tj. stwierdzać, że – skoro podmiot zawarł w umowie klauzule niedozwolone – to nie należy mu się zapłata za usługę.
Jak ustrzec się przed tym zagrożeniem? Najsensowniejszą opcją jest niewikłanie się w długoletni proces – bo kto wie, co TSUE orzeknie na przestrzeni następnych lat w sprawie klauzul abuzywnych? Przecież już w sprawach pochodzących z innych krajów UE zapadały wyroki, z których wynikało, że prawnik nie może stosować klauzul niedozwolonych w umowie z klientem.
Dobrym przykładem jest tu litewska sprawa C-395/21, z której wniosek jest bardzo podobny jak w przypadku spraw frankowych z polskiego podwórka: jeśli umowa zawiera klauzule niedozwolone, po ich wykreśleniu może dojść do sytuacji, w której przedsiębiorca nie otrzyma żadnego wynagrodzenia za już wykonaną usługę.
O ile kancelarie adwokackie bardzo dbają o to, by kwestia premii za sukces i wszelkich składników wynagrodzenia była podana w umowie w sposób przejrzysty i łatwy do zrozumienia nawet przez absolutnego laika, o tyle już spółki kapitałowe bardzo często nie spełniają tego wymogu. Do tej pory wychodziły z założenia, że nie muszą – w końcu nie są kancelariami adwokackimi i nie obejmuje ich kodeks etyki zawodowej.
Obejmują je za to skutki wyroków TSUE, o czym niedługo mogą się przekonać. Niewykluczone, że właśnie dlatego pseudokancelarie nagle wczuły się w sytuację banków i zaczęły identyfikować się z problemami, z którymi te się aktualnie borykają. Nauczone na błędach sektora nie chcą ignorować ryzyka – wolą reagować już dziś, żeby nie podzielić losu instytucji, z którymi przez lata walczyły.
PODSUMOWANIE:
- Biznes kancelarii frankowych funkcjonujących jako spółka z o.o. lub s.a jest bardzo zyskowny, ale niepozbawiony ryzyka. To może się zmaterializować dzięki ostatnim decyzjom resortu sprawiedliwości
- Pseudokancelarie nie chcą, wzorem banków, czekać na rozwój sytuacji. Wolą już dzisiaj pogodzić klientów z bankami, nawet wbrew woli tych pierwszych, byleby jak najszybciej otrzymać honorarium, a potem niewykluczone, że „zwinąć interes”
- Rosnąca świadomość konsumentów w zakresie przysługujących im przywilejów szybko może obrócić się przeciwko nieuczciwym „fabrykom pozwów” – zwłaszcza jeśli kwestia abuzywnych klauzul w umowach z nimi trafi przed oblicze TSUE
- Frankowicz, który rozważa podpisanie ugody i jednocześnie chce, by ta decyzja była oparta o obiektywne dane, powinien poszukać wsparcia w wyspecjalizowanej kancelarii adwokackiej, oferującej współpracę na uczciwych warunkach i działającej w etyczny sposób.
Dodaj Opinie