Dziennikarze ekonomiczni, podobnie jak i same banki, nie przestają nas zadziwiać. Codzienny przegląd „frankowej” prasówki ma dla naszej redakcji coraz częściej wymiar nie tylko zawodowy, ale i rozrywkowy. Przyjemne z pożytecznym chciałoby się powiedzieć, ale nie do końca byłoby to zgodne z prawdą, albowiem to, co nas bawi, kogoś innego, mniej zorientowanego w stanie faktycznym, może przerazić. Ale do rzeczy: poważne media od kilku dni powielają informację, zgodnie z którą braki w umowie kredytu waloryzowanego kursem waluty obcej nie skutkują jej nieważnością. Postanowiliśmy nie przechodzić obojętnie obok tego najnowszego spinu i poświęcić mu nieco uwagi na łamach naszego portalu. Wyjaśniamy w nim, o co TAK NAPRAWDĘ chodzi w tej informacji, czy rzeczywiście ma ona sensacyjny charakter oraz kto korzysta na tym, w jaki sposób została sformułowana przez media głównego nurtu.
- Bohaterem najnowszej „afery” frankowej jest Sąd Okręgowy w Łodzi, który w jednej z rozpatrywanych spraw z powództwa kredytobiorcy nie przychylił się do jego roszczenia stwierdzenia nieważności całej umowy
- Zdaniem sądu to, że w umowie kredytu frankowego występowały pewne braki, wcale nie powoduje, że jest ona w całości nieważna. Tak podana informacja wskazuje na to, że sąd wydał wyrok w całości sprzeczny z obowiązującą praktyką orzeczniczą
- W rzeczywistości sprawa, którą wzięły na tapet czołowe media w kraju, dotyczy kredytobiorczyni, która zaciągnęła swój kredyt na firmę. Sąd uznał, że nie należy jej się status konsumenta, co pociągnęło za sobą dalej idące skutki
- Sposób podania tej informacji jej odbiorcom sprawia, że mamy wątpliwości, jakie są intencje piszących: chcą rzetelnie zaznajomić frankowiczów z ryzykiem, a może po prostu zniechęcić ich do pozwu i zasugerować zawarcie ugody?
Frankowicze przegrywają w sądach sprawy przeciwko bankom? Tak twierdzą duże media
Nie jest niczym nowym to, że media internetowe szukają chwytliwych nagłówków, po to, by zapewnić sobie odpowiednią klikalność i – co za tym idzie – zyski z reklam. Odnosimy wrażenie, że czasem ten pęd za uwagą czytelnika prowadzi dziennikarzy za daleko. Efekt to artykuły, których tytuły czy zajawki wprowadzają odbiorców w błąd. Jeśli ci nie przeczytają całości artykułu, to nie dowiedzą się, jaka jest prawda.
Bywa i tak, że nie poznają jej nawet wówczas, gdy poświęcą nieco czasu na zagłębienie się w tekst. Dopiero dłuższa analiza i własny research pozwalają dojść do sedna. Powstaje jednak pytanie, jaki procent z czytelników jednego czy drugiego dziennika ma czas i chęci, by weryfikować informacje podawane przez opiniotwórcze media. Odpowiedź brzmi: niewielki. A skutek to oczywiście postępująca dezinformacja społeczna.
Doskonałym tego przykładem jest temat, który „wypłynął” w mediach 23 lipca 2024 roku. Tego oto dnia frankowicze mogli się dowiedzieć, że braki, które posiadają ich umowy kredytowe, wcale nie skutkują nieważnością tych umów. Tak mniej więcej prezentują się nagłówki prasowe z tego dnia. W zajawkach artykułów znajdziemy dodatkowe informacje: chodzi o wyrok Sądu Okręgowego w Łodzi, który rozpatrywał spór o umowę kredytową.
„Kopiuj-wklej” w redakcjach dużych portali wywołało falę sensacyjnych nagłówków
Próbowaliśmy prześledzić drogę, którą przebyła tak sformułowana wiadomość, i wszystko wskazuje na to, że jej źródłem jest Dziennik Gazeta Prawna. Później informację tę, powołując się na DGP, podały m.in. PAP i bankier.pl. Problem polega na tym, że artykuł w DGP jest za paywallem, więc, Drogi Frankowiczu, jeśli nie masz wykupionej subskrypcji, to zyskasz dostęp tylko do kilku pierwszych akapitów, niezawierających ani sygnatury sprawy, ani dokładnego postanowienia sądu.
Z kolei informacja podana dalej przez pozostałe media jest skrócona i w głównej mierze opiera się o zajawkę dostępną na stronie DGP. Pierwszą reakcją frankowiczów, którzy popołudniem 23 lipca 2024 roku natknęli się na wspomniane nagłówki w mediach ekonomicznych, był zapewne strach. Czyżby sądy jednak zmieniły zdanie i stwierdziły, że w sporze frankowym to banki, nie ich klienci, mają rację? Po kliknięciu w takiego newsa i jego dokładnym przeczytaniu zwykle wszystko staje się jasne.
O co TAK NAPRAWDĘ chodzi w wyroku łódzkiego sądu?
Sąd Okręgowy w Łodzi rzeczywiście uznał, że skutkiem braków w umowie kredytu nie musi być nieważność umowy, a konkretnie, że jeśli w takim kontrakcie nie ma jednoznacznych sformułowań odnoszących się do kryteriów, na podstawie których bank ustalał kurs waluty obcej, nie oznacza to, że taki podmiot mógł wyznaczać ów kurs w dowolny sposób.
Kluczową kwestią jest jednak indywidualna sytuacja kredytobiorczyni, która usłyszała taką opinię sądu. Jak się okazuje, klientka banku zaciągnęła kredyt we franku na potrzeby prowadzonej działalności gospodarczej. Następnie, najprawdopodobniej na fali korzystnego orzecznictwa, postanowiła ten kredyt zakwestionować i zażądać ustalenia nieważności umowy, argumentując, że bank nie zawarł w umowie jasnych kryteriów przeliczania kursu walutowego.
Co więcej, SO w Łodzi uznał w tym przypadku, że w związku z celem, na który zaciągnięto kredyt, klientce banku nie przysługuje status konsumenta, a tym samym nie może się ona powoływać na klauzule abuzywne występujące w umowie.
Jak w imię klikalności nadaje się starej informacji wymiar „hot newsa”
Tak naprawdę informacja forsowana od początku tygodnia w mediach nie jest żadną sensacją, choć tak właśnie została czytelnikom zaserwowana. Dowiadujemy się z niej, że frankowicz z kredytem na firmę nie może posiłkować się w sporze z bankiem wnioskami z wyroków TSUE ani powoływać się na unijną dyrektywę 93/13, która chroni przed abuzywnymi praktykami przedsiębiorców wyłącznie konsumentów.
Jest to coś, co wiemy od bardzo dawna i co w żaden sposób nie wpływa na sytuację osób, które zaciągnęły swoje kredyty z myślą o kupnie domu czy mieszkania pod własne potrzeby (nawet jeśli później taka nieruchomość została komuś wynajęta lub gdy wskazano ją jako miejsce zarejestrowania jednoosobowej działalności gospodarczej).
Kto korzysta na pogoni mediów za tanią sensacją?
Czemu służy podanie tej informacji w określony sposób? Nie wiemy, ale się domyślamy. Część mediów w tych samych publikacjach jakby od niechcenia wspomina o rosnącym zainteresowaniu kredytobiorców ugodami oraz trwających pracach nad ustawą frankową. I nagle wszystko staje się jasne. Chodzi po prostu o to, by frankowicz utwierdził się w przekonaniu, że pozwanie banku jest ryzykowne, może wiązać się z kosztowną porażką, zabrać masę czasu i wygenerować wiele stresu. Alternatywa jest znana – jest nią ugoda, którą zawarło już blisko 100 tys. osób. A skoro tak liczna grupa frankowiczów postanowiła się pogodzić z bankiem, to te osoby nie mogły przecież popełnić błędu, prawda?
O ugodach i ich opłacalności pisaliśmy już tak wiele razy, że nie będziemy dziś się szerzej do nich odnosić. Podkreślimy tylko, że każdy, kto chce zawrzeć z bankiem ugodę, powinien skonsultować otrzymaną propozycję z dobrym prawnikiem. Niejednokrotnie zdarza się, że w treści ugody bank przemyca takie zapisy, które stawiają korzyści z zawarcia tego porozumienia pod znakiem zapytania. Oczywiście dla klienta, bo bank skorzysta na ugodzie sporo – utrzyma umowę w mocy, ustrzeże się przed pozwem i przed kosztami postępowania.
Co warto wiedzieć o łódzkiej sprawie, w której frankowiczka usłyszała negatywną decyzję sądu?
Wracając jednak do „sensacyjnego” wyroku łódzkiego sądu, warto wyraźnie podkreślić kilka rzeczy:
- wyrok, na który powołują się media, jest nieprawomocny, a kredytobiorczyni najprawdopodobniej się od niego odwoła – niewykluczone, że sprawa w apelacji potoczy się na korzyść klientki banku
- nie wiadomo, kto reprezentuje kredytobiorczynię w sporze z bankiem – czy zatrudniła do poprowadzenia sprawy dobrego, wyspecjalizowanego adwokata, czy skorzystała może z usług którejś z kancelarii odszkodowawczych, znanych z delegowania do takich spraw studentów prawa czy aplikantów
- nie wiadomo, jakich dokładnie argumentów użył pełnomocnik prawny kredytobiorczyni – czy zdał się tylko na „parasol ochronny” dyrektywy 93/13, czy posiłkował się także uchwałą SN III CZP 40/22 i przepisami kodeksu cywilnego
- nieznana jest dokładna treść roszczeń kredytobiorczyni – to, czy ubiegała się wyłącznie o unieważnienie umowy, czy może wskazała w pozwie roszczenie ewentualne w postaci odfrankowienia kredytu. W artykułach inspirowanych tekstem DGP jest mowa tylko o poglądzie sądu w przedmiocie żądanego unieważnienia umowy.
Nie da się ukryć, że frankowicze, którzy zaciągnęli swoje kredyty z myślą o działalności gospodarczej, mają utrudnione zadanie w sporach sądowych z bankami. Nie oznacza to, że ich sprawy są z góry skazane na porażkę. W tych przypadkach istotne jest jednak, by spór z bankiem był od początku prowadzony przez doświadczonego prawnika, i to takiego, który reprezentował już wcześniej przedsiębiorców w sądach, gdy po drugiej stronie stali bankowcy.
Nie wystarczy, że dana kancelaria prowadziła sprawy frankowe z powództwa konsumentów, bo argumentacja i sposób działania w takich procesach diametralnie się od siebie różnią. W sprawach z powództwa przedsiębiorców występują dodatkowe utrudnienia, mianowicie krótszy jest termin przedawnienia roszczeń, wynoszący tylko trzy lata, wyższa z kolei jest opłata za wniesienie pozwu – wynosi 5 proc. od wartości przedmiotu sporu, a nie do 1000 zł, jak w przypadku konsumenta.
Frankowicz-przedsiębiorca musi zważyć wszystkie za i przeciw, nim wystąpi z pozwem przeciwko kredytodawcy. Z kolei frankowicz-konsument ma ok. ponad 90 procent szans na to, że sąd uzna jego roszczenie główne, tj. ustalenie nieważności umowy, i przyzna mu uczciwe rozliczenie z bankiem.
PODSUMOWANIE:
- Braki w umowie kredytu w CHF nie muszą skutkować nieważnością całego kontraktu, ale dotyczy to sytuacji, w której, jako klient pozwanego banku, nie posiadasz statusu konsumenta
- Aby oszacować swoje szanse na wygraną w sądzie z bankiem, skontaktuj się z dobrym prawnikiem, który pomoże Ci ustalić, czy przysługuje Ci status konsumenta w relacji z kredytodawcą
- To od statusu konsumenta w relacji z bankiem zależeć będą Twoje przywileje w sądzie, okres przedawnienia Twoich roszczeń, jak również szanse na wygraną. Nie oznacza to, że jako nie-konsument nie masz szans na sukces w sądzie. Szanse są, ale tylko z dobrym adwokatem/radcą prawnym u boku. Współpraca z pseudokancelarią to w takim przypadku gotowy przepis na porażkę.
Dodaj Opinie