Wiadomości

Frankowicze złapani w pułapkę? Rząd zna problem z kancelariami, ale nic nie robi

Wchodzą jak burza na sale szpitalne i sądowe. Ofiary wypadków, chorzy pacjenci i zdezorientowani kredytobiorcy – wszyscy oni padają łupem tzw. kancelarii odszkodowawczych zarejestrowanych jako spółki z o.o. i s.a. Te firmy obiecują pomoc w walce o odszkodowanie czy unieważnienie umowy kredytowej, lecz często same stają się nowym zagrożeniem. Pobierają astronomiczne prowizje, działają w próżni prawnej, a skutki ich poczynań uderzają w najsłabszych. Dlaczego od lat brakuje regulacji, która okiełznałaby ten „dziki” rynek? Kto blokuje zmiany, a kto bije na alarm? I ile jeszcze strat poniosą obywatele, zanim państwo wkroczy do akcji?

Systemowy problem wołający o interwencję

Problem nieuczciwych praktyk kancelarii odszkodowawczych nie jest nowy – od lat sygnalizują go prawnicy i instytucje państwowe. W najnowszym piśmie z 16 kwietnia 2025 r. skierowanym do Ministra Sprawiedliwości Adama Bodnara, Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek wprost alarmuje o systemowych patologiach na tym rynku. Wskazuje m.in. na pobieranie zbyt wygórowanych wynagrodzeń, które potrafią sięgać gigantycznych procentów wywalczonego odszkodowania, a także na umowy podpisywane z poszkodowanymi w stanie, który uniemożliwia świadomą decyzję – np. tuż po wypadku czy podczas leczenia, gdy ofiary nie do końca rozumieją, co sygnują. RPO zwraca uwagę również na praktykę, w której wypłacone odszkodowanie najpierw trafia na konto firmy odszkodowawczej, a dopiero potem – po potrąceniu prowizji – do klienta. To rodzi ryzyko, że poszkodowany w ogóle nie zobaczy swoich pieniędzy lub dostanie je z opóźnieniem, bo firma może przeciągać rozliczenie albo, co gorsza, upaść zanim przekaże należne środki. W rezultacie osoby wymagające pilnej pomocy finansowej na leczenie i rehabilitację pozostają na lodzie.

Brak kompleksowych regulacji powoduje, że ofiary – zamiast ochrony – mają dziś drugi raz pod górkę. RPO nie owija w bawełnę: w praktyce poszkodowani są pozbawieni należnej ochrony prawnej. „Działalność tych firm niejednokrotnie uderza w osoby wymagające wsparcia i szczególnej ochrony ze względu na sytuację, w której się znalazły” – pisze Marcin Wiącek, przypominając, że chodzi często o ludzi poszkodowanych na zdrowiu lub pogrążonych w chorobie. Mimo to państwo od lat przymyka oko na wolnoamerykankę, a kolejne obietnice uregulowania rynku spalają na panewce.

Kto korzysta na braku zasad?

W czyim interesie leży utrzymanie status quo – tego prawnego Dzikiego Zachodu, gdzie kancelarie odszkodowawcze działają bez kagańca? Samych firm odszkodowawczych to oczywista odpowiedź. Wypracowały sobie lukratywny model biznesowy żerujący na ludzkim nieszczęściu: agresywny marketing, umowy na granicy wątpliwej etyki i sowite prowizje za „wygraną” sprawę. W warunkach braku nadzoru mogą one dowolnie dyktować warunki klientom nieświadomym swoich praw. Jak obrazowo ujął to jeden z przedstawicieli palestry, „adwokaci i radcowie od lat przegrywają z nachalną, niczym nieograniczoną i agresywną reklamą kancelarii odszkodowawczych”. Te firmy wpychają się wszędzie tam, gdzie profesjonalnym prawnikom nie wolno – do szpitalnych sal, na pogrzeby ofiar wypadków, do skrzynek pocztowych poszkodowanych – łowiąc klientów metodami, jakich etyczny adwokat nigdy by nie użył.

Są jednak i więksi gracze, którym zaskakująco może pasować brak regulacji. Wątpliwe? Spójrzmy na ubezpieczycieli i banki – strony sporów, w których uczestniczą takie kancelarie. Paradoksalnie, to często oni czerpią pośrednie korzyści z tego, że poszkodowany klient nie ma profesjonalnej reprezentacji. Jak to możliwe? Jeśli ofiara wypadku czy kredytobiorca zamiast do adwokata trafi do przypadkowej firmy odszkodowawczej, istnieje spora szansa, że sprawa zostanie załatwiona po cichu i taniej dla potentata.

Firma odszkodowawcza nastawiona na szybki zysk często woli dogadać się z ubezpieczycielem na niską kwotę i szybko pobrać swoją prowizję, niż latami procesować o pełne zadośćuczynienie dla klienta. To dla ubezpieczyciela czysty interes – zamknie sprawę niższym kosztem. Banki z kolei wolą mierzyć się z chaotycznymi pozwami pisanymi przez quasi-doradców, lub najtańszych prawników wynajętych przez spółki odszkodowawcze niż z dobrze przygotowanymi pozwami zawodowych pełnomocników. Im słabsza i mniej fachowa reprezentacja kredytobiorcy, tym większa szansa, że bank wygra spór w sądzie lub skłoni klienta do korzystnej dla banku ugody.

Nieprzypadkowo Związek Banków Polskich ostrożnie podchodził do pomysłów ostrych restrykcji wobec kancelarii – w 2018 r. ZBP wyraził wręcz wątpliwości, czy proponowane zmiany rzeczywiście przysłużą się ochronie obywateli. Trudno oprzeć się wrażeniu, że instytucjom finansowym niespieszno do reform, które uzbroiłyby konsumentów w silniejsze narzędzia prawne.

Torpedowane reformy – trzy podejścia i zero efektów

Skoro problem jest jasny, a ofiary pozbawione ochrony, dlaczego prawo wciąż nie nadąża? Historia legislacyjnych podejść do uregulowania kancelarii odszkodowawczych to opowieść o dobrych chęciach i złych zakończeniach. Pierwsze poważne podejście miało miejsce w 2018 roku, gdy – po licznych apelach prawników – do Sejmu trafił senacki projekt ustawy o usługach dochodzenia roszczeń odszkodowawczych (druk nr 3136). Projekt firmował senator Grzegorz Bierecki i zakładał on wprowadzenie cywilizowanych reguł na tym rynku. Cel? Zwiększyć ochronę osób poszkodowanych korzystających z usług takich firm, ograniczyć ich wynagrodzenia oraz wyeliminować nieetyczne praktyki akwizycji klientów. Krótko mówiąc: ukrócić dzikie prowizje i naganianie ofiar na umowy w szpitalach.

Planowano np. ustalić sztywny limit wynagrodzenia – ostatecznie proponowano pułap 20% uzyskanej kwoty jako maksymalną prowizję success fee. Każdy zapis powyżej 20% z mocy prawa byłby nieważny w tej części, a nadwyżka podlegałaby zwrotowi klientowi. Projekt zakazywał też, aby odszkodowanie wpływało na konto firmy – świadczenie musiałoby być wypłacane bezpośrednio poszkodowanemu. Przewidziano obowiązkowe ubezpieczenie OC dla doradców, umowy tylko w formie pisemnej, a nawet zakaz cesji wierzytelności z czynów niedozwolonych na podmioty trzecie. Na papierze – rewolucja.

Niestety, do tej rewolucji nie dopuszczono. Lobby przeciwko ustawie zwarło szeregi. Początkowo wydawało się, że opór mogą stawiać same firmy odszkodowawcze, ale prawdziwy cios przyszedł z innej strony. W projekt w ostatniej chwili wpisano kontrowersyjny zakaz cesji roszczeń z czynów niedozwolonych na doradców lub inne osoby trzecie. Intencja była jasna – uniemożliwić firmom przejmowanie roszczeń ofiar na siebie, by później dochodzić ich we własnym imieniu (to też metoda obchodzenia zakazu reprezentacji sądowej przez osoby bez uprawnień). Tyle że zapis ujęto tak szeroko, iż zagroził legalnym praktykom warsztatów samochodowych i banków.

Branża motoryzacyjna zorientowała się, że zakaz cesji uderzy w powszechny model bezgotówkowych napraw szkód komunikacyjnych – warsztaty nie mogłyby już przejmować roszczeń klientów, by rozliczyć się bezpośrednio z ubezpieczycielem. Zrobił się krzyk: „Klient będzie musiał najpierw z własnej kieszeni zapłacić za naprawę auta, a dopiero potem prosić ubezpieczyciela o zwrot – cofamy się do PRL!” – argumentowali przedstawiciele rynku motoryzacyjnego.

Do protestu przyłączyły się też banki i leasingodawcy – w umowach leasingu czy kredytów cesje wierzytelności ubezpieczeniowych to standard, a nowa ustawa nawet to by zmiotła. W efekcie przeciw projektowi powstała egzotyczna koalicja: od warsztatów samochodowych, przez dealerów i rzemiosło, po Związek Banków Polskich. Ubezpieczyciele wprawdzie popierali ustawę (nic dziwnego – dla nich firmy odszkodowawcze to od lat sól w oku), lecz głos branży naprawczej okazał się donośniejszy.

Pierwsze czytanie projektu w Sejmie, w lutym 2019 r., zamieniło się w demonstrację sprzeciwu. Jak relacjonowali uczestnicy, posiedzenie komisji sprawiedliwości było „meczem do jednej bramki”. Poza referującym projekt senatorem Biereckim, nikt nie poparł ustawy. Posłowie partii rządzącej, widząc skalę kontrowersji i mając świadomość, że Bierecki zdążył się politycznie skompromitować, nie mieli zamiaru firmować jego „dziwnych pomysłów”. Projekt utknął w komisji i został pogrzebany wraz z końcem kadencji. Tak oto pierwsza próba regulacji spaliła na panewce – ofiary pozostały bez ochrony, a kancelarie odszkodowawcze odetchnęły z ulgą.

Minęły kolejne lata, a problem narastał. W międzyczasie do gry weszli tzw. frankowicze – dziesiątki tysięcy pozwów przeciw bankom wytoczonych przez kredytobiorców walutowych. Tu również wyrósł osobny rynek „kancelarii” obiecujących pomoc w unieważnianiu kredytów. Część to oczywiście renomowane kancelarie prawne, ale pojawili się i pośrednicy czy firmy obiecujące złote góry w zamian za sowite success fee. Niestety, luka prawna jest ta sama – jeśli firma nie jest kancelarią adwokacką czy radcowską, nie podlega kodeksowi etyki ani nadzorowi. Coraz głośniej domagano się więc powrotu do prac nad ustawą.

Druga próba pojawiła się za sprawą środowiska prawniczego. Naczelna Rada Adwokacka w 2022 r. powiedziała: dość czekania, bierzemy sprawy w swoje ręce. We wrześniu 2022 NRA złożyła do Senatu petycję o podjęcie inicjatywy ustawodawczej – de facto gotowy projekt ustawy napisany przez prawników. Założenie było radykalne: świadczenie pomocy prawnej miałoby być zastrzeżone wyłącznie dla profesjonalnych pełnomocników (adwokatów, radców prawnych, ewentualnie zagranicznych prawników z uprawnieniami).

NRA wniosła nawet poprawki do ustawy o adwokaturze, by doprecyzować definicję pomocy prawnej – wprost wskazać, że obejmuje ona także pośrednictwo w zawieraniu umów o pomoc prawną oraz zorganizowane dochodzenie roszczeń osób trzecich (czyli dokładnie ten model biznesowy kancelarii odszkodowawczych i frankowych). Innymi słowy, adwokaci chcieli raz na zawsze powiedzieć: „dość udawania prawników – takie usługi mają świadczyć tylko osoby z licencją i pod nadzorem samorządu”.

Projekt adwokatury krążył między Senatem a komisjami. Rzecznik Praw Obywatelskich oficjalnie poparł ten kierunek zmian, przedstawiając w marcu i lipcu 2023 r. obszerne opinie dla Senatu. W Ministerstwie Sprawiedliwości również pojawiły się sygnały działania: w październiku 2022 ówczesny wiceminister Marcin Warchoł odpisał RPO, że trwają prace nad rządowym projektem ustawy – tym samym, który miałby wreszcie uregulować sektor. Co więcej, w Planie Działań Ministerstwa Sprawiedliwości na 2024 rok oficjalnie wpisano kontynuację prac nad projektem ustawy „o świadczeniu usług w dochodzeniu roszczeń o zadośćuczynienie pieniężne”. Ba, w październiku 2024 r. MS zorganizowało nawet specjalne seminarium naukowe na temat regulacji rynku usług prawnych, ze szczególnym uwzględnieniem problematyki kancelarii odszkodowawczych. Można więc powiedzieć, że trzecie podejście do tematu już trwa(ło).

Niestety, konkrety znów się rozmyły. Do końca 2024 r. poprzedni rząd nie przedstawił żadnego projektu ustawy. Z kolei projekt adwokatury utknął w legislacyjnym zamrażalniku – mijają kolejne miesiące, a „konkretów jak nie było, tak nie ma”. Nowy Minister Sprawiedliwości, którym od końca 2023 r. jest dr Adam Bodnar (nota bene były Rzecznik Praw Obywatelskich), otrzymał od swojego następcy w RPO ponaglenie: czy Ministerstwo prowadzi prace nad projektem? Jeśli tak – na jakim są etapie?.

Stanowisko Ministra Bodnara: uznanie problemu i złożoności tematu

Minister Sprawiedliwości Adam Bodnar w odpowiedzi z 14 maja 2025 r. na wystąpienie Rzecznika Praw Obywatelskich przyznaje, że problem rynku tzw. kancelarii odszkodowawczych jest znany resortowi. Ministerstwo otrzymywało sygnały o nadużyciach i zorganizowało w ubiegłym roku seminarium poświęcone tej tematyce, podczas którego „dialog pokazał złożoność i wieloaspektowość” problemu. Bodnar podkreśla, że ewentualne regulacje muszą uwzględniać liczne uwarunkowania, a dotychczasowe propozycje nie dały prostych rozwiązań spełniających potrzeby rynku.

Minister Sprwiedliwości akcentuje, że zagadnienie jest złożone i wymaga uwzględnienia stanowisk wszystkich zaangażowanych stron – samych firm odszkodowawczych, konsumentów korzystających z ich usług, a także interesu państwa. Zapowiada kontynuację analiz i dialogu: rolą Ministerstwa Sprawiedliwości jest teraz określenie rzeczywistej skali problemu i poszukanie optymalnych rozwiązań, które wyeliminują stwierdzone nieprawidłowości, a jednocześnie pogodzą prawa konsumentów i przedsiębiorców. Minister podkreśla, że trzeba wyważyć interes konsumenta – zapewniając mu możliwie łatwy dostęp do fachowej pomocy na wysokim poziomie – z interesem przedsiębiorców, chcących w ramach swobody gospodarczej działać w tej branży.

Dopiero po tych działaniach będzie można ocenić, czy potrzebne są nowe regulacje dotyczące funkcjonowania kancelarii odszkodowawczych. W międzyczasie resort planuje kolejne spotkania, m.in. z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów, by lepiej skoordynować prace i wykorzystać wiedzę UOKiK o problemach na rynku. Innymi słowy – Ministerstwo Sprawiedliwości sygnalizuje: wiemy, analizujemy, rozmawiamy – na konkretne rozwiązania przyjdzie czas później.

Krytyczne spojrzenie: dialog czy zwłoka bez końca?

Czy stanowisko ministra Bodnara to faktycznie rzeczowa, dogłębna analiza problemu, czy raczej kolejna odsłona gry na czas? Wielu obserwatorów może zadać to pytanie, patrząc na historię tej sprawy. Dialog o regulacji kancelarii odszkodowawczych trwa od lat, a kolejne ekipy rządzące zdają się odkładać decyzje w nieskończoność. Już poprzedni rząd obiecywał zająć się tym problemem – w 2022 r. wiceminister Marcin Warchoł informował RPO, że projekt ustawy został skierowany do wykazu prac legislacyjnych i “niezwłocznie” trafi do konsultacji. Mijały jednak kolejne miesiące i lata, a żadne przepisy nie zostały uchwalone. Teraz nowy minister znów proponuje dalsze analizy i spotkania. Można odnieść wrażenie swoistego déjà vu – ciągle słyszymy o potrzebie dalszego dialogu, podczas gdy realnych działań brak.

Owszem, trudno negować słuszność wielu uwag Bodnara. Problem jest skomplikowany: z jednej strony rażące patologie na rynku, z drugiej – ryzyko przeregulowania i odcięcia poszkodowanych od tańszej alternatywy dla usług adwokatów. Rząd musi wyważyć interesy konsumentów i firm, co minister trafnie zauważa.

Jednak krytycy zwracają uwagę, że ta ostrożność może przerodzić się w bierność. Pytanie brzmi: ile jeszcze czasu potrzeba na „określenie skali problemu”, skoro o nadużyciach wiadomo od lat, a nawet samo ministerstwo je kataloguje? Minister pisze, że dopiero po szeregu działań możliwa będzie ocena zasadności nowych przepisów. Można zapytać przewrotnie: czy to oznacza, że wciąż nie jesteśmy pewni, czy jakiekolwiek regulacje są potrzebne, mimo tylu alarmujących sygnałów? Taka konkluzja budzi niepokój – wydaje się bowiem, że diagnoza została postawiona dawno temu, brakuje tylko decyzji co do terapii.

Warto zauważyć, że podobną taktykę “czekajmy, analizujmy” stosowano już wcześniej. W 2019 r. prace nad ustawą przerwano, czekając na stanowisko rządu, które nigdy nie nadeszło. W 2022 r. Senat odroczył inicjatywę ustawodawczą w odpowiedzi na petycję NRA, ustępując pierwszeństwa resortowi sprawiedliwości – który zadeklarował zająć się sprawą. Efekt? Do końca roku nic konkretnego się nie wydarzyło, a temat znów wrócił na półkę. Krytycy mogą więc uznać, że obecne deklaracje kontynuowania dialogu to kolejne kupowanie czasu.

Minister Bodnar, świadom obaw przed “monopolem adwokacko-radcowskim”, dystansuje się od radykalnych pomysłów NRA – ale zarazem nie proponuje żadnej alternatywnej ochrony dla ofiar nadużyć. Zapowiedź spotkania z UOKiK i innymi instytucjami brzmi rozsądnie, lecz podobne konsultacje odbywały się już nie raz. Czy przyniosły przełom? Dotychczas – nie bardzo.

Społeczna i ekonomiczna cena bezczynności

Koszty braku regulacji ponoszą zwykli obywatele – i to podwójnie. Najpierw doznają szkody: wypadku komunikacyjnego, błędu medycznego, nieuczciwej polisy czy niezgodnej z prawem klauzuli w kredycie. Gdy próbują dochodzić swoich praw, trafiają w próżnię, gdzie państwo ich nie chroni przed drapieżnikami w postaci kancelarii odszkodowawczych. Społeczne konsekwencje są dramatyczne: ludzie ciężko poszkodowani – kalecy, wdowy po ofiarach wypadków, schorowani seniorzy – oddają znaczną część należnych im pieniędzy pośrednikom zamiast przeznaczyć je na leczenie, rehabilitację czy spłatę długów. Często dopiero po fakcie dowiadują się, że np. 30–40% ich zadośćuczynienia z tytułu śmierci krewnego trafiło na konto firmy, która „pomogła” napisać pismo. Takie historie podważają zaufanie do systemu prawnego i państwa – obywatel czuje się oszukany raz przez sprawcę szkody, drugi raz przez tych, którzy mieli mu pomóc.

Ekonomiczna cena również jest wysoka. Według ostrożnych szacunków, rynek kancelarii odszkodowawczych w Polsce to setki milionów złotych rocznie. To pieniądze de facto transferowane z kieszeni ofiar do kieszeni pośredników. Gdy ofiara wypadku oddaje np. 50 tys. zł prowizji od uzyskanego odszkodowania, te 50 tys. nie zostanie wydane na jej leczenie, rehabilitację, zakup sprzętu ortopedycznego czy choćby na konsumpcję wspierającą gospodarkę.

Nie można też pominąć kosztów dla wymiaru sprawiedliwości. Brak regulacji generuje chaos w sądach: mnożą się wątpliwe pozwy, roszczenia cedowane są między różnymi podmiotami, sądy muszą rozstrzygać, czy dany „doradca” miał prawo reprezentować klienta. Pamiętamy głośną sprawę sprzed kilku lat, gdy jeden z sądów apelacyjnych zakwestionował ważność umowy z kancelarią odszkodowawczą zawartej przez osobę w śpiączce – poszkodowany podpisał ją bez świadomości, a firma i tak próbowała egzekwować prowizję. Takie kazusy obciążają sądy i pokazują, że bez ustawowej pieczęci nad tym rynkiem panuje bałagan sprzeczny z elementarnym poczuciem sprawiedliwości.

Czas na działanie – czego oczekujemy od ustawy?

Wobec powyższego obrazka nikt już nie powinien mieć wątpliwości: regulacja kancelarii odszkodowawczych jest konieczna natychmiast. Pytanie brzmi: jak powinna wyglądać, by naprawdę rozwiązać problem, a nie tylko zamieść go pod dywan? Eksperci – zarówno prawnicy, jak i ekonomiści – są tu wyjątkowo zgodni. Nowe prawo musi być ostre jak skalpel wobec patologii, ale precyzyjne, by nie zaszkodzić uczciwym podmiotom i samym poszkodowanym. Oto filary, jakie powinna zawierać skuteczna ustawa (niektóre już proponowano, inne dopiero przebijają się do świadomości decydentów):

  • Obowiązkowa licencja i rejestr – koniec z wolną amerykanką, gdzie każdy może otworzyć „kancelarię” z dnia na dzień. Doradca odszkodowawczy powinien mieć licencję państwową albo status adwokata/radcy prawnego. Wszystkie podmioty świadczące usługi dochodzenia roszczeń powinny być wpisane do rejestru, pod rygorem sankcji za działalność na czarno. Dzięki temu klient przed podpisaniem umowy sprawdzi, czy ma do czynienia z legalnie działającym profesjonalistą.
  • Nadzór wyspecjalizowanego organu – sama licencja to mało, potrzebny stały nadzór. Postuluje się, by rolę tę pełniła np. Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) lub inny regulator (UOKiK?) z uprawnieniami kontrolnymi. KNF już dziś nadzoruje sektor ubezpieczeń i banków, więc mógłby objąć też pośredników dochodzących roszczeń od tych instytucji. Nadzór oznaczałby możliwość sprawdzania umów, karania za naruszenia (np. drakońskie prowizje, misselling usług) i w razie potrzeby – odbierania licencji.
  • Przejrzystość i ograniczenie wynagrodzeń – ustawa powinna zagwarantować pełną transparentność opłat. Klient musi z góry w czytelny sposób wiedzieć, ile maksymalnie zapłaci za usługę, jakie prowizje i koszty wchodzą w grę. Proponowany już limit 20% wynagrodzenia od uzyskanej kwoty wydaje się rozsądny i nawiązuje do istniejącego prawa (w pozwach zbiorowych taki sam limit obowiązuje). Można dyskutować, czy 20% to właściwy próg – niektórzy eksperci sugerują nawet niższy – ale ważne, by istniała górna granica, której przekroczyć nie wolno. Dodatkowo, w wypadku świadczeń opiekuńczych, rent czy kosztów leczenia – wynagrodzenie powinno być ryczałtowe, a nie procentowe, aby firma nie była zainteresowana maksymalizacją swojego zysku kosztem np. dożywotniej renty poszkodowanego.
  • Pieniądze zawsze dla poszkodowanego, nie pośrednika – to absolutny fundament. Ubezpieczyciel czy bank musi wypłacać świadczenie bezpośrednio poszkodowanemu, kropka. Koniec z przejmowaniem milionowych odszkodowań na konto kancelarii i „rozliczaniem się” potem z klientem. Ta praktyka powinna być prawnie zakazana, tak jak proponowano w art. 7 dawnego projektu. Wyjątkiem może być sytuacja, gdy klient pisemnie (i pouzyskaniu świadczenia) upoważni pełnomocnika do odbioru – ale i tak środki muszą być na koncie poszkodowanego zanim trafią do kogokolwiek innego. To zabezpiecza przed ryzykiem, że firma zwinie pieniądze i zniknie.
  • Zakaz akwizycji i drapieżnego marketingu – ustawodawca powinien rozważyć powrót do pomysłu zakazu nagabywania klientów w szpitalach, przychodniach, na pogrzebach czy posterunkach policji. Publiczne placówki to nie targowisko usług prawnych. Ten zakaz był w projekcie 2018 r., lecz rząd PiS chciał go usunąć – co spotkało się ze sprzeciwem samorządów prawniczych. Warto go przywrócić: niech koniec będzie scen rodem z filmów sensacyjnych, gdzie „łowcy skór” w garniturach czekają na ofiary zaraz po wypadku. Reklama usług prawnych – owszem, powinna być możliwa, ale uczciwa i nienachalna, zgodna z kodeksem etyki. W przeciwnym razie najsłabsi zawsze będą pierwszymi ofiarami akwizytorów.
  • Odpowiedzialność dyscyplinarna i ubezpieczenie OC – każdy podmiot prowadzący działalność odszkodowawczą musi liczyć się z odpowiedzialnością za ewentualne szkody wyrządzone klientom. Obowiązkowe ubezpieczenie OC było częścią projektu już w 2018 r. i to absolutne minimum – jeśli doradca popełni błąd, klient ma mieć z czego dostać rekompensatę. Ponadto, najlepiej by doradcy podlegali jakiejś formie odpowiedzialności dyscyplinarnej (np. przed komisją przy Ministrze Sprawiedliwości lub korporacją zawodową, jeśli są jej członkami). To wymusi większą staranność i etykę działania.
  • Włączenie adwokatów i radców – docelowo, jak postulowała NRA, te usługi powinny być domeną profesjonalnych prawników. Możliwe jest jednak kompromisowe rozwiązanie: dopuścić istnienie osobnego zawodu „doradcy odszkodowawczego” (na licencję), ale ustanowić ścisłe ramy współpracy z adwokatami i radcami. Na przykład: jeśli sprawa trafia do sądu, doradca musi przekazać prowadzenie profesjonalnemu pełnomocnikowi. Już teraz prawo procesowe zresztą zabrania, by ktoś kto nie jest adwokatem/radcą występował w sądzie jako pełnomocnik (poza drobnymi wyjątkami). Ustawa powinna zapobiec omijaniu tego zakazu np. przez cesję roszczeń – skoro nie można reprezentować, to przejmie się wierzytelność i wystąpi jako powód. Ten trik należy ukrócić, dopuszczając cesję tylko na podmioty licencjonowane i wyłącznie za zgodą poszkodowanego po uzyskaniu odszkodowania (czyli de facto tylko w celu rozliczeniowym, nie prowadzenia procesu).

Lista postulatów jest długa, ale sprowadza się do jednego: przywrócenia równowagi i uczciwości w dochodzeniu roszczeń. Jak celnie zauważył Maciej Bobrowicz, były prezes Krajowej Rady Radców Prawnych, Polacy w trudnych sytuacjach życiowych „potrzebują profesjonalnej pomocy prawnej”, a nowe przepisy muszą „rzeczywiście zlikwidować nieprawidłowości opisywane od lat”. Dość półśrodków – czas na zdecydowane kroki.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]