Wiadomości Wyróżnione

Frankowicze kontra kancelarie: wygrana z bankiem, ucieczka od rachunku i success fee?

W społecznościach frankowiczów (osób, które zaciągnęły kredyty we frankach szwajcarskich) pojawiło się zaskakujące zjawisko – po wygraniu procesu z bankiem niektórzy kredytobiorcy kombinują, jak wymigać się od zapłaty prowizji za sukces (success fee) należnej kancelarii prawnej. Na forach i w mediach społecznościowych można znaleźć pomysły, by omijać pełnomocników: przykładowo samodzielnie negocjować ugodę z bankiem, z pominięciem prawnika, licząc na uniknięcie prowizji. Część frankowiczów uważa, że jeśli dogadają się z bankiem pozasądowo, to kancelaria „nic nie zrobiła” i nie trzeba jej płacić. Inni radzą powoływać się na rzekomą nieświadomość zapisów umowy z kancelarią, próbując unieważnić klauzule o success fee podobnie jak wcześniej kwestionowali zapisy umów kredytowych.

Takie kombinacje krążą wśród frankowiczów, którym jeszcze niedawno kibicowano w ich walce z bankami. Teraz jednak budzą kontrowersje moralne – czy to słuszne, że ktoś, kto sam czuł się oszukany przez bank, teraz próbuje ograć własnego prawnika? Retoryka niektórych wpisów przypomina paradoks: „skoro konsument nie musi czytać umów z przedsiębiorcą” – argumentują – „to może i umowy z prawnikiem nie muszę dokładnie czytać”. Jednak takie podejście jest bardzo ryzykowne.

Pozwy prawników przeciw frankowiczom – sukces kancelarii w sądzie

Prawnicy reprezentujący frankowiczów nie zamierzają rezygnować z należnego wynagrodzenia. Coraz głośniej słychać o pozwach, które kancelarie składają przeciwko własnym klientom – frankowiczom – gdy ci odmawiają płatności umówionego honorarium po wygranej sprawie. W środowisku prawniczym krążą historie o kredytobiorcach pozwanych o zapłatę success fee wraz z odsetkami i kosztami.

W takich sprawach sądy zazwyczaj nie mają wątpliwości: skoro klient podpisał umowę, musi wywiązać się z jej warunków. Przykładowo Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) odnotował wprawdzie kilka skarg frankowiczów na kancelarie, lecz „w trakcie badania skarg okazywało się, że wszystkie informacje były zawarte w umowach, których konsumenci najprawdopodobniej nie doczytali”. Innymi słowy – próby wymigania się od opłaty kończą się fiaskiem, bo kontrakt jest wiążący.

Co więcej, klienci ryzykują, że zapłacą więcej niż pierwotnie. Gdy prawnik zmuszony jest iść do sądu po swoje wynagrodzenie, dochodzi nie tylko success fee, ale i koszty procesu, które obciążają przegrywającego pozwanego. W efekcie frankowicz może stracić sporą część wygranych z bankiem pieniędzy na dodatkowe opłaty i odsetki. Jeden z kredytobiorców opowiadał mediom, że jego kancelaria domagała się kosztów zastępstwa procesowego (KZP) mimo zawarcia ugody z bankiem – był zaskoczony, iż pełnomocnik wciąż chce pieniędzy, choć ugoda częściowo obejmowała koszty. Takie przypadki szybko znajdują finał w sądzie i zwykle kończą się zasądzeniem należności na rzecz kancelarii. Prawnicy wskazują, że to kwestia zasad: jeśli nie zapłacisz swojemu pełnomocnikowi dobrowolnie, zapłacisz z wyrokiem i dodatkowymi kosztami.

Głos ekspertów: prawnicy ostrzegają klientów

Eksperci prawa nie pozostawiają złudzeń – umowa z prawnikiem obowiązuje tak samo, jak umowa z bankiem. Mecenas Wojciech Bochenek przypomina, że „kwestię wynagrodzenia za prowadzenie sprawy… powinna przede wszystkim regulować umowa między klientem a pełnomocnikiem. Strony mogą swobodnie kształtować jej treść”. Oznacza to, że jeśli klient zgodził się na success fee, to musi się z niego rozliczyć. Podobnie wypowiada się mec. Radosław Górski – wszystko zależy od treści umowy i ustaleń z klientem; jeśli przewidziano prowizję za wygraną, to prawnik ma prawo się jej domagać.

UOKiK również zabrał głos w tej sprawie, rozwiewając wątpliwości prawne.

Biuro prasowe Urzędu stwierdziło jednoznacznie, że „pobieranie opłaty zarówno w formie success fee, jak i KZP przez kancelarie jest dopuszczalne – […] regulują to zapisy umowne między klientem a kancelarią prawną”. Kluczowe jest, by kancelaria jasno określiła zasady wynagrodzenia w umowie – wtedy nie ma pola do interpretacji. Innymi słowy, jeśli podpisałeś, że zapłacisz np. 10% od wygranej – to musisz zapłacić, niezależnie od tego, czy wyrok wydał sąd czy zawarłeś ugodę. UOKiK przyznał, że odnotował zaledwie “dwa-trzy” przypadki skarg na kancelarie o te opłaty i w każdym wypadku okazało się, że klienci byli jednak o wszystkim poinformowani w umowie. Prawnicy ostrzegają zatem: próby podważania honorarium mogą skończyć się kolejną przegraną – tym razem z własnym adwokatem.

Pseudodoradcy i „życzliwi” podpowiadacze – szkodliwe rady

Niestety, podsycanie buntu wobec kancelarii często płynie od quasi-ekspertów krążących wokół środowiska frankowiczów. Na grupach facebookowych i forach ujawnili się różnej maści doradcy, nie zawsze posiadający kompetencje prawnicze, którzy podsuwają kredytobiorcom wątpliwe pomysły.

Często to osoby związane wcześniej z rynkiem odszkodowań lub pośrednictwem finansowym, które wyczuły nowy biznes przy frankach. Podszeptują: „podpisz ugodę za plecami prawnika – po co masz mu płacić” albo „powiedz, że kancelaria wprowadziła cię w błąd co do kosztów”. Takie rady brzmią kusząco dla zmęczonych procesem frankowiczów, ale ich autorzy umywają ręce, gdy dochodzi do konfliktu. Gdy klient dostaje pozew od własnego pełnomocnika, samozwańczy ekspert znika, a kredytobiorca zostaje sam z problemem.

Prawnicy przestrzegają przed słuchaniem takich podpowiedzi. Wskazują, że często to właśnie pseudo-kancelarie i naganiacze klientów odpowiadają za nieetyczne zapisy umów czy agresywny marketing, który potem rozczarowuje frankowiczów. – Przodują w tym głównie spółki odszkodowawcze, prowadzące agresywne kampanie reklamowe – zauważa dr Aneta Wiewiórowska-Domagalska, pełnomocniczka MS ds. ochrony praw konsumenta. To m.in. takie firmy obiecywały „zero opłat, płaci Pan dopiero po wygranej”, by zdobyć klientów, po czym w umowach przemycały drakońskie kary za rezygnację czy wygórowane success fee. Nic dziwnego, że potem kredytobiorcy czują się oszukani – ale często nie odróżniają solidnych kancelarii adwokackich od „fabryk pozwów” nastawionych tylko na zysk. Efekt? Rodzi się nieufność i pokusa, by nie zapłacić nikomu. Niestety, to równie nieuczciwe i krótkowzroczne, co nieczytelne praktyki niektórych firm prawniczych.

Cierpliwość sądów się kończy: wątpliwe tłumaczenia frankowiczów

Sędziowie, przed którymi trafiają sprawy o honoraria prawników, patrzą krytycznie na tłumaczenia typu „nie zrozumiałem umowy z kancelarią”. Tego rodzaju argumentacja brzmi znajomo – przecież frankowicze w sporach z bankami często przekonywali, że nie rozumieli skomplikowanych umów kredytowych. Jednak gdy ten sam człowiek twierdzi, że znów nie doczytał warunków, tym razem współpracy z prawnikiem, trudno o wyrozumiałość.

Sądy podchodzą do takich wyjaśnień z rosnącą surowością. Jak wskazał UOKiK, w rozpatrywanych przypadkach okazało się, że wszystkie sporne postanowienia były czarno na białym w umowie – konsumenci po prostu ich nie przeczytali. Trudno oczekiwać, by sędzia w takiej sytuacji uznał nieważność umowy z prawnikiem; najczęściej stwierdzi ważność kontraktu i nakaże zapłatę zaległego wynagrodzenia.

Co więcej, środowisko prawnicze wskazuje na hipokryzję takiej postawy. „Byłoby paradoksem, gdyby podmioty zarabiające na zwalczaniu klauzul abuzywnych same stosowały nieuczciwe postanowienia w kontraktach ze swoimi klientami” – podkreśla dr Wiewiórowska-Domagalska. Ale i odwrotnie: paradoksem byłoby, gdyby frankowicze po latach procesu nauczyli się tylko tego, że „umów nie trzeba czytać”.

Sędziowie zdają się dawać do zrozumienia, że kredytobiorca, który świadomie podpisał umowę z kancelarią, nie może wiarygodnie udawać naiwniaka. Kto wcześniej walczył o swoje prawa w sądzie, powinien rozumieć wagę podpisywanych zobowiązań.

Społeczny i prawny wymiar: od bohatera do kombinatora

Historia frankowiczów walczących z bankami była postrzegana jako walka Dawida z Goliatem – konsumenci stanęli do boju przeciw potężnym instytucjom i w wielu wypadkach odnieśli zwycięstwo. Społeczeństwo sympatyzowało z ich krzywdą. Jednak ujawniająca się postawa “nie zapłacę prawnikowi, bo po co” kładzie się cieniem na tym sukcesie. Z bohaterów stają się w oczach opinii publicznej kombinatorami, którzy po wygranej bitwie chcą uciec przed zapłatą własnym sojusznikom. To zjawisko budzi niesmak nawet w środowisku samych frankowiczów – wielu z nich płaci rzetelnie swoim pełnomocnikom i potępia takie praktyki, obawiając się, że psują one reputację całego ruchu.

Konsekwencje prawne dla uciekających przed rachunkiem są poważne: przegrana w sądzie z prawnikiem jest niemal pewna, co oznacza obciążenie dodatkowymi kosztami i odsetkami. Co więcej, kancelarie mogą mniej chętnie podejmować się spraw w modelu „płacisz po wygranej”, jeśli wzrośnie liczba nieuczciwych klientów. To zaś uderzyłoby w kolejnych frankowiczów, którym trudniej będzie znaleźć dobrą reprezentację na korzystnych warunkach. W skrajnych przypadkach może dojść do osłabienia zaufania między prawnikami a ich klientami: prawnicy będą ostrożniej podchodzić do umów, może podnosząc opłaty wstępne lub wprowadzając zabezpieczenia, a uczciwi klienci poniosą koszty cudzej nieuczciwości.

Historia zatacza więc ironiczne koło – frankowicze, którzy zarzucali bankom nieetyczne praktyki, sami muszą teraz uważać, by nie wejść w rolę nieuczciwego kontrahenta. Społecznie zrozumienie dla ich walki może osłabnąć, jeśli nadal będą pojawiać się przypadki uchylania od zobowiązań wobec pełnomocników.

Prawo stoi tu po stronie umów: pacta sunt servanda – umów należy dotrzymywać. Frankowicz, który tego nie respektuje, ryzykuje utratę moralnej wysokiej pozycji, a przede wszystkim – ryzykuje własnym portfelem. Jak pokazują przykłady, szybko może się okazać, że ostatnia bitwa tej wojny zostanie przez niesfornego kredytobiorcę sromotnie przegrana, a cenę zapłaci z odsetkami. Warto o tym pamiętać, zanim pójdzie się za radą internetowego „eksperta” i postanowi przechytrzyć swoją kancelarię.

Click to rate this post!
[Total: 4 Average: 3]