Coraz głośniej mówi się w przestrzeni medialnej o fałszywych kancelariach, które pod przykrywką świadczenia usług prawnych żerują na naiwności ludzkiej i wyłudzają od nieświadomych osób pieniądze. Przed kilkoma dniami ogólnopolskie media obiegła informacja o rozbiciu gangu, który podszywał się pod kancelarie prawnicze, tym sposobem oszukując setki osób na kwotę ok. 9 milionów złotych. Oferta kierowana była do osób, które straciły pieniądze na rynkach FOREX oraz kryptowalutowych. Przy okazji tej głośnej sprawy warto przypomnieć, że nietransparentne przepisy umożliwiają zupełnie legalne funkcjonowanie podmiotom, które reklamują się jako kancelarie prawne, chociaż nie są prowadzone przez adwokatów ani radców prawnych. Na zgubne skutki współpracy z nimi narażeni są przede wszystkim frankowicze. Jak się przed tym bronić?
- Brak odpowiednich regulacji na rynku usług prawnych powoduje, że nieetyczne podmioty promujące się jako kancelarie i zarabiające na naiwności ludzkiej mogą czuć się bezkarne
- Aby otworzyć w Polsce kancelarię prawną, nie trzeba być ani adwokatem, ani radcą prawnym. Wystarczy założyć taką firmę w formie spółki z o.o., by czerpać korzyści z zaufania, jakim Polacy darzą prawników, i jednocześnie nie być związanym kodeksem etyki zawodowej
- Eksperci od lat przestrzegają frankowiczów, by uważali, komu udzielają pełnomocnictwa do prowadzenia sprawy przeciwko bankowi. Zły wybór może skończyć się przegraną, a w skrajnym przypadku problemami z odzyskaniem zasądzonych środków. Jak temu zapobiec?
CBŚP rozbija gang „prawników”. Po raz kolejny warto zadać sobie pytanie, co jest nie tak z polskim prawem?
Kilka dni temu w mediach pojawiła się sensacyjna informacja na temat zatrzymań, jakich dokonało CBŚP w związku z oszustwami, których dopuścili się członkowie gangu wyspecjalizowanego w podszywaniu się pod kancelarie prawne. Gang w ten sprytny sposób zarabiał na naiwności osób, które utraciły pieniądze na rynkach FOREX i kryptowalut, i czuły się w związku z tym oszukane. Schemat działania? „Kancelaria” obiecywała, że odzyska dla klienta pieniądze, jednak aby rozpocząć współpracę, klient musiał wpłacić od 5 do 10 proc. wartości owych utraconych środków.
W następnym kroku taki fałszywy podmiot pozorował czynności w sprawie, wprawiając klienta w przeświadczenie, że „kancelaria” działa na rzecz odzyskania jego pieniędzy. W istocie taka firma nie miała żadnych możliwości, by pomóc klientom w odzyskaniu utraconych środków. Oszukani jednak o tym nie wiedzieli. Pracownicy fałszywej kancelarii, zatrudnieni w niej jako telefoniści, nie mieli wykształcenia prawniczego, a jedynie przeszkolono ich, co mówić klientom, by ci skorzystali z oferty. Gang nabrał na swoją ofertę setki osób, a łączna kwota, na którą oszukani zostali klienci, to ok. 9 milionów złotych. Jak informuje CBŚP, sprawa jest rozwojowa.
Sposób działania rozbitego przez CBŚP gangu nasuwa skojarzenia z metodami stosowanymi przez pseudokancelarie frankowe, czyli podmioty funkcjonujące jako spółki z o.o. i reklamujące się jako „kancelarie prawne”. Określenie „kancelaria prawna” nie jest niestety zastrzeżone dla adwokatów i radców prawnych, co takie szemrane podmioty wykorzystują celem zdobycia zaufania klientów. Przeciętny Polak nawet nie pomyśli, że pod szyldem „kancelarii prawnej” może kryć się firma-krzak, prowadzona i zarządzana przez osoby bez wykształcenia prawniczego i nastawione tylko na zysk, często wbrew jakimkolwiek zasadom etyki.
Na nadużycia ze strony takich podmiotów narażeni są zwłaszcza frankowicze, z kilku powodów:
- popyt na prawników frankowych jest teraz bardzo duży – w sądach toczy się już blisko 140 tys. sporów o franki, a uprawnionych do pozwu może być nawet 400 tys. kolejnych kredytobiorców
- wartość przedmiotu sporu w sprawach frankowych wynosi przeciętnie po kilkaset tysięcy złotych, co daje pseudokancelarii doskonałą perspektywę wzbogacenia się na prowizyjnym wynagrodzeniu, zależnym od tego, o jaką kwotę walczy klient
- sądy w ok. 98 procentach przypadków wydają wyroki korzystne dla frankowiczów, co dodatkowo zachęca pseudokancelarie do wejścia na ten rynek. Podmioty te wychodzą po prostu z założenia, że inwestycja w taką sprawę niemal na pewno im się opłaci.
Zaraz zaraz… ale dlaczego taki podmiot miałby wpierw „inwestować” w sprawę klienta? To proste. Zwykle pseudokancelaria kusi frankowicza tym, że nie pobiera od niego opłaty za rozpoczęcie współpracy. Lub pobiera tę opłatę, ale w bardzo niskiej kwocie. Profesjonalny pełnomocnik prawny nie mógłby sobie pozwolić na takie działanie, nawet gdyby chciał – byłoby to sprzeczne z kodeksem etyki zawodowej.
Spółka z o.o. nie ma takich dylematów – nie obowiązuje jej ani kodeks etyki adwokackiej, ani radcowskiej. Nie przejmuje się zatem tajemnicą zawodową, unikaniem konfliktu interesów ani tworzeniem przejrzystych umów.
Paradoksalnie pseudokancelarie, które w imieniu klientów występują przeciwko bankom o stwierdzenie nieważności abuzywnych umów, same stosują zapisy niedozwolone w swoich umowach z konsumentami. Problem w tym, że o ile bank jest zwykle instytucją w 100 proc. wypłacalną, o tyle już spółkę z o.o. posiadającą kapitał zakładowy o wysokości 5 tys. zł trudno za taką uznać. Krótko mówiąc, gdy klient będzie miał jakieś roszczenia wobec firmy, której zlecił pozew przeciwko bankowi, ich wyegzekwowanie będzie bardzo trudne, a w wielu przypadkach wręcz niemożliwe.
Jakie zagrożenia niesie za sobą współpraca z pseudokancelarią frankową?
W jaki sposób pseudokancelaria może zadziałać na szkodę swojego klienta? Oto kilka najpoważniejszych argumentów za tym, aby nie nawiązywać współpracy z takimi podmiotami:
- wytypowanie niedoświadczonego pełnomocnika – w pseudokancelarii klient nie wybiera sobie adwokata czy radcy prawnego, który będzie reprezentował go w sądzie. Dostaje pełnomocnika z przydziału, spośród tych, którzy akurat współpracują z danym podmiotem. Spółka z o.o. jest nastawiona przede wszystkim na swój zysk, a wynagrodzenie dobrego prawnika kosztuje. Dlatego nawiązuje współpracę z mało doświadczonymi adwokatami, czasem nawet aplikantami czy studentami prawa, którzy w pogoni za zdobyciem pierwszych zawodowych szlifów chwytają się byle czego, często balansując na granicy etyki
- znaczące ryzyko niekorzystnego zakończenia sprawy – ponieważ do spraw prowadzonych przez pseudokancelarie oddelegowani są niedoświadczeni prawnicy, prawdopodobieństwo przegranej jest większe niż wtedy, gdy kredytobiorcę w procesie przeciwko bankowi reprezentuje renomowany adwokat czy radca prawny. Ale to nie wszystko. Podmioty tego typu coraz częściej chcą zarobić na kliencie możliwie jak najszybciej, a trudno to zrobić, gdy sądy są przeciążone, zaś na prawomocny wyrok trzeba czekać po 2, 3, czasem i 4 lata. Co więc robią pseudokancelarie? Promują wśród klientów ugody. Zgadza się, proponują, że wynegocjują dla klienta korzystną ugodę sądową, po to, by jak najszybciej zamknąć sprawę i, co oczywiste, zainkasować pieniądze
- ogromne ryzyko przepłacenia za usługę prawną – choć pseudokancelaria nie pobiera wysokiej opłaty początkowej (często wręcz nie pobiera jej wcale), to rekompensuje to sobie wynagrodzeniem prowizyjnym od wygranej. Owo wynagrodzenie nie jest ograniczone ani zasadami etyki, ani nawet zdrowym rozsądkiem, a już z pewnością nie jest współmierne do nakładu pracy niezbędnego przy obsłudze danego klienta. Może wynosić kilkadziesiąt procent od korzyści uzyskanych przez klienta, czyli wielokrotnie więcej niż w renomowanych kancelariach adwokackich i radcowskich
- nieznaczne, ale istniejące ryzyko nieotrzymania zasądzonych środków – pseudokancelarie w bardzo specyficzny sposób rozliczają się ze swoimi klientami. Mianowicie chcą pośredniczyć w rozliczeniach stron procesu po prawomocnym zakończeniu sporu. Większość spraw frankowych kończy się obecnie unieważnieniem umowy i zasądzeniem rozliczeń w oparciu o teorię dwóch kondykcji. Strony mają więc oddać sobie to, co od siebie pobrały w ramach nieważnej już umowy. Bank będzie więc zobowiązany do zwrotu kwoty, którą otrzymał od klienta. Ale nie zrobi tego na rachunek klienta, tylko na konto pseudokancelarii, która go reprezentowała. Dopiero ten podmiot, po pobraniu z tej kwoty swojego wynagrodzenia, przeleje resztę klientowi – powodowi w sprawie. Istnieje jednak ryzyko, że… firma się z tych pieniędzy nie rozliczy, a klient będzie miał problemy z ich odzyskaniem. Chodzi o scenariusz, w którym pseudokancelaria wchodzi w procedurę restrukturyzacji – wówczas próby wyegzekwowania od niej zatrzymanych bezprawnie środków mogą po prostu spełznąć na niczym, albowiem w tak niekorzystny sposób sądy interpretują obowiązujące prawo.
Jak wybrać dobrego adwokata/radcę prawnego do sprawy przeciwko bankowi o kredyt w CHF?
Jak zatem ustrzec się przed oszustwem bądź przepłaceniem za usługi prawne w sporze z bankiem? To wbrew pozorom proste: należy powierzyć pełnomocnictwo wyspecjalizowanej i doświadczonej w sprawach frankowych kancelarii ADWOKACKIEJ lub RADCOWSKIEJ, a nie podmiotowi, który tylko udaje, że jest prowadzony przez osoby z zawodowymi uprawnieniami.
Dobra kancelaria adwokacka/radcowska do sprawy o franki, to taka, która:
- wygrała już setki (czasem nawet tysiące) spraw o kredyty waloryzowane kursem franka – i ma na to dowody w postaci upublicznionych skanów wyroków. Taka kancelaria podaje nie tylko sygnaturę akt każdej sprawy, ale i imiona oraz nazwiska adwokatów, którzy daną sprawę prowadzili
- prowadzi sprawy przeciwko wszystkim bankom, które udzielały kredytów w CHF, również tym, których wzorce umowne uchodzą za trudne do podważenia (np. GE Money Bank, Deutsche Bank, Fortis Bank)
- rozlicza się z klientem w oparciu o opłatę początkową i, dodatkowo, premię za sukces. Premia za sukces w dobrej kancelarii nie przekracza zwykle 7 procent od wartości przedmiotu sporu
- jest prowadzona w oparciu o przejrzystą formę prawną – zwykle jako spółka osobowa: partnerska, komandytowa, komandytowo-akcyjna bądź jawna
- nie stosuje agresywnych form autopromocji, nie wysyła spamu mailowego, nie korzysta z usług marketerów, call center i handlowców. To klient szuka dobrej kancelarii, a nie kancelaria klienta.
Jeśli więc frankowicz zauważa, że reklama podmiotu X czy Y wyskakuje niemal z każdego zakątka Internetu, a przedstawiciele firmy przy wykorzystaniu socjotechniki nagabują na skorzystanie z jej usług w social mediach, powinien uważać. Najprawdopodobniej ma do czynienia właśnie ze sprytną i bardzo dobrze przygotowaną marketingowo pseudokancelarią w formie sp. z o.o. lub S.A., która działa jak fabryka pozwów: zbiera z rynku maksymalną liczbę spraw, a następnie podzleca je zewnętrznym prawnikom. Podrzędnym kancelariom, które nie wypracowały sobie renomy wśród klientów – i dlatego współpracują z takimi spółkami. To po prostu ich sposób na finansowe i zawodowe przetrwanie na rynku.
Rozsądny frankowicz nie powierzyłby swojej sprawy takiemu podmiotowi – lichej, niewyspecjalizowanej kancelarii „od wszystkiego”, która ma niewielką skuteczność. Dlaczego więc miałby decydować się na ten krok poprzez nawiązanie współpracy z pseudokancelarią, „odpalając” jej w dodatku gigantyczną prowizję za pośrednictwo? Nie ma ani jednego racjonalnego powodu, by podjąć taką decyzję.
Pseudokancelarie o tym wiedzą, dlatego nie walczą o swoje miejsce na rynku stosując merytoryczne argumenty, a uciekają się do pijarowych i socjotechnicznych sztuczek, tak jak sprzedawcy chińskich garnków i kołder z merynosa na pokazach dla emerytów. Pozostaje mieć nadzieję, że Ministerstwo Sprawiedliwości, które już zauważyło problem, podejmie zdecydowane kroki, by uregulować rynek i ustrzec konsumentów przed podejmowaniem złych, wręcz katastrofalnych decyzji w oparciu o przekłamane informacje.
Dodaj Opinie